My postanowiliśmy zobaczyć Morze Aralskie zanim przestanie być morzem i w całości zamieni się w pustynię Aral-Kum. Niespełna rok po tym, gdy zrodził się plan podboju Aralu mkniemy terenówkami w stronę Mujnaku. To pierwszy punkt naszej nadaralskiej historii. Niegdyś położone nad wysokim morskim brzegiem kwitnące miasto z wczasowiczami i prężnie działającym przemysłem
rybnym, swojego rodzaju wizytówka zachodniego Uzbekistanu. Teraz - zapomniane przez wszystkich, dogorywające miasto-widmo.
|
Mujnak - dawny port Aralu. |
Na rogatkach zatrzymuje nas patrol milicji. Zabierają paszporty, przepisują
dane do sekretnych zeszytów. Chwila niepewności, bo a nuż domyślą się, dokąd jedziemy i powiedzą, że
nielzja. Że nie można i koniec! Bo chociaż oficjalnie nikt
jeszcze nie zakazał jeździć nad Aral, to przecież tu prawo stanowi jego stróż. I co powie - to święte. Niczym werset koranu. Po kilku minutach nas puścili, obyło się bez problemów i niewygodnych pytań.
Jest 1 września, dzień
niepodległości, najważniejsze święto państwowe Uzbekistanu. Władza bardzo chce wiedzieć, kto i po co przyjechał do miasta. Co zrobi z tymi wszystkimi danymi spisywanymi na ulicach, w muzeach, w metrze - kto gdzie, z kim i o której był i co robił - nie wiadomo. Najpewniej spali w piecu razem z całym zeszytem pełnym takich informacji, kiedy tylko skończy się w nim miejsce na 96 kartkach A4. Bo przecież nikt nie będzie przepisywać tysięcy stron zapisywanych codziennie w tysiącach zeszytów w całym kraju do jakiejś ogólnokrajowej komputerowej bazy...
|
Ulice Mujnaku. |
W Mujnaku wszechobecny piach rozganiany jest przez równie wszechobecne radzieckie moskwicze. Jak gdyby po sąsiedzku była ich fabryka i mieszkańcom odsprzedano nadmiar produkcji po okazyjnej cenie. Dostojny korowód Toyot Landcruiserów wyróżnia się w tym ponurym krajobrazie, ale i nie robi wrażenia - w sezonie wyprawy nad Aral przejeżdżają tędy kilka razy w tygodniu.
|
Ekspozycja dotycząca zagłady Morza Aralskiego w Muzeum w Mujnaku. |
Odwiedzamy muzeum zmarłego morza. Jedna sala, nie ma żadnego sklepiku, publikacji, pocztówek, pamiątek... chociaż to ostatnie słowo może jest tu trochę nie na miejscu - upamiętniać katastrofę ekologiczną? Ale ekspozycje wykonane całkiem solidnie, obrazują smutną historię jeziora (Aral to przecież jezioro, z tym że wielkie i słone - stąd powszechnie nazywano je morzem), które zniknęło dzięki radzieckim "geniuszom" partyjnym.
Kolejny postój mamy w domu jednego z kierowców. Na wyjazdach nad Aral dorobił się nowej terenówki, zbudował dom (jak na miejscowe warunki - luksusowy), można też u niego przenocować. Jedziemy na obiad. Nasza polska ekipa wzbrania się - w nukuskim hotelu, który organizował wyjazd chciano od nas ponad 30 dolarów od osoby za wyżywienie. Kupiliśmy sobie zapasy w sklepie za 1/10 tego i zapewniamy, że to nam wystarczy. Ale nie ma dyskusji - razem ze wszystkimi sadzają nas za wielkim stołem i każą jeść. A na Wschodzie odmawianie gościny jest nie na miejscu. O pieniądzach nikt nie chce słuchać. Jedzenia wystarczy dla wszystkich.
|
Mujnak - z wizytą u naszego kierowcy. |
Po posiłku opuszczamy dom naszego kierowcy i wyruszamy na cmentarzysko wraków, znajdujące się na obrzeżach miasteczka. Czujemy się, jakbyśmy stali na brzegu wanny, z której wypuszczono wodę. Po horyzont pustynia, na której po latach zaczęła się już pojawiać roślinność. U podnóża wysokiego klifu stoi kilkanaście zardzewiałych statków, które służyły w miejscowym porcie. Katastrofa spotkała je w różnych miejscach. Niektóre pozostały tu, gdzie są teraz, inne wciąż pływały, kiedy Aral był już kilka kilometrów dalej. W końcu i tam zabrakło wody - zwieziono więc wszystkie wraki w jedno miejsce, by stworzyć swojego rodzaju surrealistyczny pomnik upamiętniający dawny port. Kiedyś morze dawało pracę tysiącom osób.
|
Mujnak - cmentarzysko wraków. |
Prawdziwy pomnik wymarłego morza stoi z resztą na tarasie widokowym. Z jednej strony obrazuje dawny stan Aralu, z drugiej - aktualny. Co roku przemalowywany jest a nowo, zmieniana jest aktualna data, a koloru niebieskiego jest na nim coraz mniej.
|
Pomnik poświęcony Morzu Aralskiemu. |
Schodzimy na dół po specjalnie zbudowanych dla turystów schodach. Miejscowi też się kręcą, przyszli spędzić tu świąteczny dzień. Dzieciaki biegają i skaczą beztrosko po przeżartych rdzą statkach, a nam, przybyszom z "Europy" do tej pory nie chce się pomieścić w głowie absurdalność miejsca i sytuacji, w jakich się znaleźliśmy. Brodząc po aralskiej pustyni pomiędzy kolejnymi statkami, z masą dziwnych wizji i przemyśleń wracamy do samochodów, nie do końca wierząc, że to, co widzieliśmy było prawdziwe.
|
Wraki statków na dnie dawnego morza. |
W Uzbekistanie spotykamy wiele absurdalnych dla nas miejsc i sytuacji. Chociażby ruiny fabryki konserw w Mujnaku. Sekretne, a jakże, do tej pory ogrodzone i pilnie strzeżone przez mundurowych, zabraniających fotografować i przyglądać się temu, czego jeszcze nie zdążyła pochłonąć pustynia. Mijamy wreszcie posępne wioski, którym przed laty Mujnak dawał pracę, sklepy, edukację i kontakt ze światem. -Jak można żyć w takim okropnym miejscu? - pyta z niedowierzaniem Sapar, spoglądając na kolejne ruiny i walające się po ulicach śmieci. Wtóruje mu przerażona córka, która wybrała się na pustynię w eleganckiej sukience. -Normalnie, nikt się nie skarży. Oni tu całe życie spędzają, nie umieją inaczej żyć - odpowiada kierowca.
|
Saksauł - jedna z niewielu roślin, które zadomowiły się w jałowych piaskach pustyni Aral-kum. |
Serpentynami zjeżdżamy z klifu i po dnie dawnego morza kierujemy się ku temu, co z niego zostało. Część drogi wyasfaltowano wiele lat temu, a wokół pojawiły się wieże wiertnicze. W okolicy znaleziono złoża gazu. Mijamy monstrualnej wielkości ciężarówki, spoglądają na nas spod równie monstrualnych masek podejrzliwe oczy pracowników tych tajnych i strategicznych obiektów. Wcale nie zdziwilibyśmy się, gdyby kolejny raz w tym kraju ktoś nas zatrzymał i zabronił jechać dalej.
|
Na dnie dawnego morza wydobywa się obecnie gaz ziemny. |
Wreszcie asfalt się kończy, kończą się ślady jakiejkolwiek cywilizacji. Nad nami ołowiane chmury, pod nami - równie szare, spękane i pokryte słoną skorupą dno morza, płaskie po horyzont. Teraz towarzyszy nam tylko telefon satelitarny, komórki dawno straciły zasięg. Drogę wytyczają wyjeżdżone w słonej skorupie koleiny, ale co rusz ślady rozchodzą się w różne strony. Bez miejscowego kierowcy znającego teren nie ma szans dojechać do celu. Można brnąć w pustynię dopóki nie skończy się paliwo i trwać tam, dopóki nie skończy się woda. W takiej sytuacji zdecydowanie nie jest się samowystarczalnym, nawet z najlepszą terenówką!
|
Bezkres dawnego morskiego dnia. Tylko doświadczony kierowca potrafi znaleźć drogę na tej pustyni. |
Dopiero po kilkudziesięciu kilometrach na horyzoncie zarysowuje się linia. Równa, jak gdyby wyrysowana od linijki. To płaskowyż Ustiurt, ciągnący się od Morza Kaspijskiego po Kazachstan. Niegdyś wytyczał on zachodni brzeg Aralu. To znak, że jedziemy w dobrym kierunku. Klimatyzacja zaczyna dawać się we znaki - Uzbecy mają to do siebie, że skręcają ją na minimum i włączają na pełną moc. Czy w samochodzie, czy w sklepie, czy w biurze. Na zewnątrz 50 stopni, w środku 15. Pomimo tego, że jesteśmy na pustyni trzęsiemy się z zimna, a kierowca poproszony o wyregulowanie klimy ostentacyjnie wyłącza ją zupełnie. No cóż, wóz albo przewóz!
|
Wyłaniający się z oddali płaskowyż Ustiurt - dawny zachodni brzeg Aralu. |
Niespodziewanie na horyzoncie pojawia się niebieska plama. Niebo się rozpogadza. Szara, spękana ziemia ustępuje stopniowo czemuś, co z daleka wygląda nawet jak piaszczysta plaża. Czy to już? Na pewno? Tak, to Aral! Złapaliśmy go! Jeszcze nigdy nie witaliśmy w ten sposób żadnego morza. I witać nie będziemy. Na co dzień nie jeździ się przecież nad morze po to, żeby je dorwać zanim zniknie.
|
Nad brzegiem Aralu. |
Wejście do wody graniczy z cudem. Na początku ostre, tkwiące w glinianej skorupie muszelki boleśnie wbijają nam się w stopy. Bliżej brzegu twarda, pokryta powłoką soli glina płynnie przechodzi w błotnistą maź, w której z każdym krokiem zapadamy się coraz głębiej. Kiedy udaje się nam w końcu wejść do morza, jesteśmy po kolana umazani szarym, śmierdzącym błotem. Jeszcze 20 lat temu mielibyśmy nad sobą kilka metrów wody. Teraz stoimy po kolana w wodzie i w milczeniu obserwujemy powoli znikające za horyzontem słońce.
|
Plaża - warstwa twardej, spękanej, pokrytej solą gliny i miliony ostrych jak brzytwa muszelek. |
Woda jest mętna. Przy brzegu zbiera się ohydna piana, najpewniej chemicznego pochodzenia. Kilkanaście metrów dalej morze sięga do pasa. Taplamy się w błocie, podczas gdy cały nasz majątek, wszystkie pieniądze i dokumenty, leżą porzucone na plaży. Motyw nie do powtórzenia nad Bałtykiem! ;)
|
Obozowisko zbieraczy muszelek. |
Jednak nocować nad wodą nie będziemy. Ten przywilej zarezerwowany jest tylko dla garstki niekomunikatywnych Chińczyków, którzy pracują (!) tu przy wydobyciu muszelek. Jaki jest cel tej działalności - nie udało nam się dowiedzieć. Do naszego obozowiska dojeżdżamy stromym podjazdem, który po deszczu zmienia się w strumień błota i jest niemożliwy do pokonania. I tu właśnie przydaje się telefon satelitarny, przez który kierowcy przekazują sobie informacje o stanie szlaku. Jutro po naszych śladach przyjedzie pewnie kolejna wycieczka.
|
Obozowisko na dnie morza. |
Słońce chowa się za Ustiurt. Nadjeżdżają gałęzie na ognisko, namioty już gotowe. W blasku samochodowych reflektorów zaczynamy jedyną w swoim rodzaju międzynarodową ucztę. Trzy paszporty uzbeckie, trzy polskie, po dwa rosyjskie, brazylijskie i francuskie, do tego jeden japoński. Wszystkich nas łączy butelka polskiej Żubrówki, która przebyła kilka tysięcy kilometrów właśnie po to, by zakończyć swoją podróż nad Aralem. Rozświetlone księżycem morze przygląda się naszej uczcie z oddali.
|
Czas wznieść toast za udaną wyprawę - dotarliśmy do celu! |
Kiedy gasną samochodowe światła i wszyscy zaszywają się w swoich namiotach, atmosfera staje się jakaś dziwna, niepokojąca. Uderza nas panująca dookoła przeszywająca cisza. Nigdy w życiu czegoś podobnego nie doświadczyliśmy. Rzadko się bowiem zdarza zasypiać nie słysząc żadnego dźwięku - ani szumu wiatru, ani poruszających się na drzewach liści, czy dobijających do brzegu fal... Nie ma niczego. To miejsce nie żyje.
|
W nocy nad Aralem panuje martwa cisza. |
W głębi ciemności, na drugim brzegu tego, co zostało z morza, kryje się miejsce, o którym wielu chciałoby zapomnieć - Wyspa Odrodzenia. Choć nadal nazywana jest wyspą, jakieś 15 lat temu stała się częścią lądu. W latach 50-tych XX wieku powstało tu największe w Związku Radzieckim laboratorium broni biologicznej. Miejsce do tego celu idealne: dookoła pustynia i kazachskie stepy. Tereny w większości bezludne, na dodatek oddzielone od wyspy kilometrami wody. Nikt przypadkowy tu się nie dostanie. Można swobodnie przeprowadzać badania.
Wiatry wieją tu najczęściej na południe, więc wszelkie wywołane sztucznie epidemie rozwieją się nad setkami kilometrów morza, zanim dojdą do Mujnaku. Nikt się nie dowie. Broń skierowana na zachód unicestwi co najwyżej biegające po Ustiurcie dzikie zwierzęta, których truchła zostaną namierzone z powietrza i czym prędzej zagrzebane.
|
Wyspa Odrodzenia - zdjęcie wykonane przez amerykańskiego satelitę szpiegowskiego w 1964 roku.
Źródło: http://earthobservatory.nasa.gov/IOTD/view.php?id=77193 |
Na wyspie powstało miasto - Kantubek (zwane też Aralsk-7). Ulokowano tam garnizon wojskowy, powstały osiedla dla oficerów i ich rodzin. Szkoła, sklepy, jakaś mordownia, gdzie można zajść na kilka głębszych, było też lotnisko, z góry układające się w upiorny kształt wieloramiennej gwiazdy. Ślad po nim można zobaczyć do tej pory na zdjęciach satelitarnych Google. Wśród zabudowań powstało również coś, co do złudzenia przypominało cele dla więźniów. Po co zwożono ich i przetrzymywano w ściśle tajnym mieście, którego nie wolno było umieszczać na mapach można się tylko domyślać.
Czasami, gdy prognoza pogody się nie sprawdzała, wiatr był za silny, albo zmienił swój kierunek przynosił ze sobą nad osiedla ludzkie zarazę dżumy, cholery czy wąglika. Przypadkowo życie tracili rybacy, którzy akurat przepływali za blisko, ofiary zdarzały się i na samej wyspie. Powstał tam nawet cmentarz dla tych, których absolutnie nie można już było przetransportować na ląd, by spoczęli w rodzinnych stronach.
|
Kantubek - miasto-widmo.
Więcej zdjęć na http://bigpicture.ru/?p=482671. |
Pod koniec lat 1980-tych na Wyspę Odrodzenia zwieziono ponad 20 wagonów wąglika. Przypadkiem wyszło na jaw, że Związek Radziecki w tajnych laboratoriach produkuje śmiercionośną zarazę i w obawie przed amerykańską kontrolą postanowiono schować wszystko w miejscu idealnym. Na terenie wyspy zostało zakopanych dziesiątki beczek, zawierających śmiercionośny wirus, Tym samym miejsce to stało się ponoć największym składowiskiem wąglika na świecie.
Cztery lata później, w 1992 roku, prezydent Borys Jelcyn podpisał ukaz likwidujący wojskowe laboratorium na wyspie. Część wyposażenia wywieziono, a dokumentację zniszczono. Samo miejsce nadal jednak przyciąga różnych żądnych wrażeń szaleńców czy ekologów, którzy w kolejnych ekspedycjach starają się unieszkodliwić to, co nagromadzono w laboratorium przez 40 lat jego istnienia.
Leżymy w namiocie, rozmyślając o losach Wyspy Odrodzenia. Nagle pojawia się silny północny wiatr. Zupełnie jak wtedy, gdy przywiewał ze sobą nad Karakałpację i Ustiurt śmiertelną zarazę. Nie hamuje go nic, jesteśmy przecież na płaskowyżu. Szarpany wiatrem namiot wygina się na wszystkie strony. Boimy się, że wątła konstrukcja pokryta cienką warstwą materiału nie wytrzyma tej próby. Dookoła słychać pełne obaw rozmowy w różnych językach. Zwieje? Nie zwieje? Wywieje?