sobota, 15 sierpnia 2015

Czeski "topielec" - idealny do piwa

Utopenec (czyli po polsku pływak, chociaż ja wolę nazywać go topielcem) to obok marynowanego hermelina jedna z najpopularniejszych przekąsek serwowanych do piwa. Można go zamówić w niemal każdej gospodzie.

Jest to danie bardzo proste i niezwykle smaczne. Jego sekret tkwi w špekáčku - niewielkiej kiełbasce wieprzowo-wołowej z dodatkiem słoniny, przyprawionej czosnkiem, pieprzem i gałką muszkatołową. Na taki rodzaj wędliny nie natrafiłam nigdzie w Polsce. Trochę przypomina nasze serdelki, jest jednak dużo smaczniejsza, bardziej tłusta, soczysta i syta. To zasługa boczku, którego kawałki widać doskonale po przekrojeniu špekáčka. 

Špekáček po raz pierwszy pojawił się w Czechach pod koniec XIX wieku. W tej chwili wędlina należy do produktów chronionych w Unii Europejskiej ze względu na tradycyjny sposób produkcji i skład. 

Jak już wspomniałam, špekáček marynowany w pikantnej zalewie octowej z dodatkiem dużej ilości cebuli nazywany jest utopencem. Jeśli nie próbowaliście tego dania, powinniście to zrobić przy okazji kolejnej wizyty w Czechach. Możecie też samemu spróbować odtworzyć smak tej przekąski. Na pewno nie uda się to w 100% - trudno będzie znaleźć godny zamiennik dla czeskiego špekáčka - niemniej jednak tak czy tak powstanie bardzo smaczna przekąska, która sprawi, że choć przez chwilę poczujecie się tak, jakbyście siedzieli przy piwie w jakiejś niewielkiej czeskiej gospodzie. 

Jak przygotować domowe utopence

Składniki:

- 0,75-1 kg szpekaczki/serdelków
- 2 cebule
- połowa czerwonej papryki
- papryczki pepperoni/chilli

Zalewa:

- 0,4 l octu
- 0,6 l wody
- 1 łyżka soli
- 3 łyżki cukru
- 1 łyżka oleju
- 3-4 listki laurowe
- kilka ziarenek ziela angielskiego
- 1 łyżeczka czarnego ziarnistego pieprzu

Przygotowanie:

Należy rozpocząć od przygotowania zalewy. Wszystkie składniki zagotować i trzymać na ogniu ok. 5 minut. Następnie odstawić do wychłodzenia.

Cebulę pokroić na cienkie piórka, a paprykę na wąskie paseczki. Serdelki naciąć wzdłuż na tyle głęboko, aby w powstałe zagłębienie włożyć cebulę i paprykę. Tak przygotowane dosyć ciasno ułożyć w dużym słoiku. Wrzucić do niego ostre papryczki i zalać ostudzoną zalewą. Słoik dobrze zamknąć i odstawić do lodówki na minimum tydzień.

Utopence najczęściej podaje się z chlebem (najlepiej z dodatkiem kminku - w Czechach taki chleb jest bardzo popularny, u nas spotyka się go rzadziej). Pełnię ich smaku wydobędzie kufel dobrze schłodzonego piwa. Smacznego! :)



Nie opierać się o drzwi!

Ci z Was, którzy często podróżują metrem na pewno rozpoznali ten komunikat. Można go zobaczyć na drzwiach każdego wagonu podziemnej kolejki, niezależnie od tego, w jakim mieście czy kraju akurat się znajdujemy. Zastanawialiście się, jak "nie opierać się o drzwi" wygląda w innych językach i alfabetach?

Warszawa
 

Tbilisi - ნუ მიმყრდნობით
 

Erywań - Չհենվել

Moskwa - не прислоняться

Mińsk - не прислоняться

Taszkent - iltimos suyanmangiz



I jeszcze mały słowniczek dla tych, którzy tak jak ja lubią kolekcjonować przejazdy metrem w różnych miastach świata. :)

Praga - Neopírejte se o dveře
Waszyngton - Do not lean on door

Jeśli znacie ten komunikat w innych językach lub chcecie poprawić moje tłumaczenia piszcie w komentarzach.

środa, 12 sierpnia 2015

O gruzińskiej gościnności

W plebiscycie na najbardziej gościnny i otwarty naród Gruzini z pewnością zajęliby jedno z czołowych miejsc. Wystarczy odwiedzić ten kraj, by przekonać się na własnej skórze, że pozytywny stereotyp o gruzińskiej gościnności znajduje swoje odzwierciedlenie w praktyce. Na potwierdzenie kilka opowieści z ubiegłorocznej wyprawy.

Obrazek nr 1

Pierwszy wieczór w Gruzji. Przyjeżdżamy do oddalonego o kilkanaście km od lotniska w Kutaisi miasteczka Samtredia. Kierowcy taksówki mówimy, że chcemy coś zjeść zanim wyruszymy na dworzec i udamy się pociągiem do Tbilisi. Mówi, że zna dobre miejsce.

Zajeżdżamy pod gospodę. Wysiadamy i zaczynamy ściągać plecaki z dachu samochodu. Kierowca protestuje, wciska nam kluczyki od swojego auta do rąk, po czym wchodzi do gospody i po chwili odsłania zasłony w jednym z okien. Okazuje się, że zaparkował tak, abyśmy mogli mieć oko na cały nasz dobytek. Kluczyków nie chce przyjąć z powrotem. Razem z właścicielką gospody organizuje dla nas prawdziwą gruzińską biesiadę. Po kilku godzinach cierpliwego czekania odwozi nas na dworzec kolejowy. Wjeżdża samochodem na peron, żebyśmy nie musieli dźwigać plecaków. Pobyt w Gruzji zaczyna się wspaniale:)


Obrazek nr 2

Tristana poznajemy trzeciego dnia naszego pobytu w Gruzji. Jest naszym kierowcą, ma nas zabrać do położonej w górach z dala od cywilizacji wioski Szatili. Tristan jest bardzo rozmowny, już na samym początku łapiemy dobry kontakt (mówimy po rosyjsku, więc nie ma z tym problemu). Opowiada, że na trasie do Szatili ma daczę, więc konieczne musimy wpaść do niego na kawę i poznać jego rodzinę, która spędza tam urlop.

Na początku nie dociera do nas, że to zaproszenie. Oglądamy mijane widoki, a tymczasem Tristan rozmawia z kimś przez komórkę. Mówi po gruzińsku, więc nie mamy pojęcia, o co chodzi. Po chwili nasz kierowca pyta, jaką kawę pijemy. Mówi, że na daczy zabrakło rozpuszczalnej, więc będzie musiał zatrzymać się i skoczyć do sklepu. Jesteśmy trochę zaskoczeni, próbujemy przekonać go, żeby nie robił sobie dla nas kłopotu, że chętnie napijemy się sypanej kawy, ale nie ustępuje. Jego gościom nie może niczego zabraknąć.

Po godzinie dojeżdżamy na daczę Tristana. Wita nas cała trzypokoleniowa gruzińska rodzina. Gospodyni z uśmiechem zaprasza nas do domu, w którym panuje przyjemny chłód. Stół zastawiony jest smakołykami - domowe ciasto, owoce z sadu, kawa po turecku (w Armenii będziemy nazywać ją kawą po ormiańsku) i przepyszne domowe wino.


Przy stole toczy się rozmowa w 4 językach: polskim, gruzińskim, angielskim i rosyjskim. Świetnie się czujemy w towarzystwie tych dopiero co poznanych ludzi. Żona Tristana nie mówi po rosyjsku, jest nauczycielką angielskiego i opowiada o tym, jak żyje się w Gruzji. Siostra naszego kierowcy to dentystka. Mieszka w Moskwie, ale każdy urlop wykorzystuje, by odwiedzić ojczyznę i brata. Gruzini to bardzo rodzinny naród, lubią spędzać czas z bliskimi, a w potrzebie nigdy nie odmawiają im pomocy, nawet jeśli łączący ich stopień pokrewieństwa jest odległy i nie widzieli się z nimi wiele lat. Tego z pewnością możemy im pozazdrościć.

Z rodziną Tristana spędzamy około godziny. Niestety, musimy jechać dalej. W podziękowaniu za ciepłe przyjęcie wręczamy gospodyni kilka upominków z Polski. Ona odwdzięcza nam się domowym winem i owocami. Na odchodne wręcza mi jeszcze pyszną śliwkową konfiturę suszoną na słońcu. Tristan mówi, że nazywają ją potocznie "kawałkiem szmaty" (кусок тряпки), bo rzeczywiście tak wygląda. Ale jest pyszna.


Epilog: Z rodziną Tristana spotykamy się też w drodze powrotnej z Szatili. Nasz kierowca organizuje dla czterech członków naszej ekipy rafting. Do naszych przyjaciół dołączają dzieci Tristana. Wesoła polsko-gruzińska ekipa przebywa część trasy Szatili-Tbilisi na pontonach. My ścigamy ich busem i robimy zdjęcia. 


Obrazek nr 3

Wędrujemy z Szatili do Muco. Przed nami grubo ponad 10 km marszu w jedną stronę. Pierwszym przystankiem jest Anatorii - wioska przeklętych. Znajdują się tam masowe groby ofiar epidemii (cholery, dżumy? dokładnie nie wiadomo), która dotknęła te tereny jakieś 100 lat temu. Anatorii było miejscem, gdzie chorzy udawali się dobrowolnie, by nie zarazić pozostałych mieszkańców wioski i umrzeć w odosobnieniu. Do dziś w zbudowanych z łupków grobowcach można znaleźć szczątki ofiar zarazy.


Miejsce to zapadło nam w pamięć nie tylko z uwagi na swój makabryczny charakter, ale też dzięki ludziom, których tam spotkaliśmy. Była to dosyć nietypowa gruzińska rodzina - dwóch mężczyzn (braci, kuzynów?) z okolic Tbilisi, podróżujących ze swoimi córkami. Mężczyźni podawali się za emerytowanych policjantów. Wesoło przywitali się z nami i zapytali, skąd jesteśmy. Po chwili przed nami pojawiła się butelka domowej czaczy i dwa plastikowe kubeczki.

Alkohol był niesamowicie mocny, ale przy tym bardzo dobry. Zaczęliśmy rozmawiać (z mężczyznami po rosyjsku, z dziewczętami po angielsku - młode pokolenie Gruzinów rosyjskiego nie zna) i wznosić toasty - raz za Polskę (Gaumardżos Poloneti!), raz za Gruzję (Gaumardżos Sakartwelo!). Wesoła biesiada trwała jakieś pół godziny. Z uwagi na upał mocny alkohol powoli zaczął uderzać nam do głowy, więc postanowiliśmy ruszyć dalej. Nie obyło się oczywiście bez uścisków na pożegnanie. Gruzini wycałowali naszych chłopaków i solidnie waląc ich po piersi nazwali swoimi braćmi.

Obrazek nr 4

Ostatni dzień naszego pobytu w Gruzji. Wynajmujemy taksówkę, która ma nas zawieźć do klasztoru Galeti, a potem do miejscowości Chiatura, która słynie z tego, że za transport miejski służą tam kolejki górskie. Nasz kierowca jak na Gruzina przystało, jest bardzo rozmowny. Bez problemu zabiera do samochodu 5 pasażerów. W czwórkę ściskamy się na tylnym siedzeniu i ruszamy w drogę. Po chwili kierowca zatrzymuje się na poboczu, pyta, jakie wino lubimy bardziej - czerwone czy białe, po czym wysiada z taksówki i wchodzi w bramę jakiegoś domu. Nie ma go ok. 10 minut. Zastanawiamy się, co jest grane, ale nie jesteśmy zaniepokojeni. Przyzwyczailiśmy się do tego, jesteśmy na Kaukazie już 3 tygodnie.

Po chwili kierowca wyłania się z bramy. W rękach niesie 5 dużych plastikowych butelek wypełnionych czerwonym płynem. Myślę sobie, że na oko wygląda to jak domowe wytrawne. I mam rację. Wino to prezent od niego, chce umilić nam podróż. Tak zaczyna się biesiada w taksówce. Popijamy wino i rozmawiamy. Kierowca co jakiś czas pociąga mały łyk, ale nikogo to nie martwi. Nauczyliśmy się ufać gruzińskim kierowcom. Może i jeżdżą po górskich drogach rozmawiając przez dwie komórki jednocześnie i nie trzymając ani jednej ręki na kierownicy, ale wydaje się, że mimo to wszystko mają pod kontrolą.

***

Takich wspomnień z Gruzji mamy dużo więcej. Nie sposób wymienić wszystkich przypadków, kiedy byliśmy czymś częstowani (przemiła Gruzinka, którą poznaliśmy w samolocie do Kutaisi, kiedy dowiedziała się, że jesteśmy z Torunia upierała się, żeby poczęstować nas przywiezionymi z Polski toruńskimi piernikami), czy dokądś podwożeni (najmilej wspominamy prawosławnego batiuszkę, który wziął mnie i kolegę na stopa, kiedy zgubiliśmy się w okolicach Kutaisi i odwiózł nas do miasta). Gruzini zawsze byli dla nas niezwykle serdeczni i nigdy (oprócz jednego małego wyjątku) nie próbowali nas oszukać czy naciągnąć. Gaumardżos Sakartwelo:) 


niedziela, 9 sierpnia 2015

Łukaszenka - portret polityczny

Kiedy Alaksandr Łukaszenka został prezydentem Białorusi miałam 5 lat i za kilka miesięcy miałam iść do przedszkola. Był nim nadal, kiedy kończyłam podstawówkę, zdawałam maturę, kończyłam studia i znalazłam pierwszą pracę. Od zaprzysiężenia pierwszego wybranego w wyborach powszechnych prezydenta niepodległej Białorusi minęło ponad 21 lat, a Łukaszenka nadal piastuje ten urząd. W tym czasie w Polsce prezydentów mieliśmy aż 5 (wliczając najnowszego). W Czechach i USA było ich 3, a we Francji 4. Nawet w Rosji głowa państwa od 1994 roku zmieniała się trzykrotnie (chociaż 2 razy sięgał po to stanowisko jeden człowiek). Tymczasem na Białorusi Łukaszenka ciągle sprawuje niepodzielną władzę.

Jak to się stało, że zaledwie kilka lat po odzyskaniu niepodległości i wyzwoleniu się spod wpływów Rosji Białorusini wybrali na prezydenta człowieka, będącego ikoną starego systemu, który zawrócił ich kraj z drogi demokratycznych przemian i zamienił w ostatni bastion autorytaryzmu w Europie? Na to pytanie odpowiada Andrzej Poczobut w swojej książce "System Białoruś". Reportaż ukazał się w 2013 roku nakładem Wydawnictwa Helion. 


Reportaż Andrzeja Poczobuta to wstęp do wiedzy o współczesnej Białorusi. Dla osób, które dopiero zaczynają interesować się tym krajem stanowić będzie solidną podstawę do dalszej lektury, a dla wszystkich bardziej zorientowanych w tej problematyce będzie dobrym i potrzebnym uzupełnieniem informacji na temat białoruskiej sceny politycznej lat 90.

Książka podzielona jest na trzy części. Pierwsza to szczegółowy opis drogi Alaksandra Łukaszenki do przejęcia i utrzymania władzy na Białorusi oraz pierwszych lat jego prezydentury. Na tle bogatego materiału faktograficznego autor książki rysuje wnikliwy portret psychologiczny prezydenta-dyktatora. Próbuje także wyjaśnić, w jaki sposób wykorzystując populistyczne hasła udało mu się z nikomu nieznanego szefa kołchozu i działacza partii komunistycznej przekształcić w najważniejszą osobę w państwie.

Część drugą reportażu Andrzej Poczobut poświęca charakterystyce systemu Białoruś, opartego na trzech filarach, którymi są chleb, show i strach. Autor obala mit białoruskiego cudu gospodarczego, pisze o mediach oraz systemie propagandy państwowej, a także o represjach, jakie dotykają przedstawicieli opozycji.

Ostatnia część poświęcona jest realiom życia na Białorusi. W reportażu możemy znaleźć relacje osób z różnych środowisk, które opowiadają o swoich codziennych problemach, rozczarowaniu nową władzą i sposobach na przetrwanie w "systemie". Trochę szkoda, że autor poświęcił na tę część zaledwie 30 stron. Białoruska codzienność nie jest jednak głównym przedmiotem jego dociekań. W centrum zainteresowania stoi polityka. Andrzej Poczobut stara się przybliżyć nam postać przywódcy, który przejął kurs polityczny ZSRR na długo przed Władimirem Putinem i zbudował w demokratyzującej się Europie Środkowo-Wschodniej państwo autorytarne.

Andrzej Poczobut jest realistą. Nie przewiduje rychłego upadku stworzonego przez Łukaszenkę systemu, gwałtownych protestów społecznych, białoruskiego majdanu. Z jego analizy wynika, że dyktatura za naszą wschodnią granicą ma się dobrze, a jej najsłabszym ogniwem jest gospodarka. Na pytanie, czy i kiedy autorytarna Białoruś podzieli swojego ideologicznego poprzednika - Związku Radzieckiego jednoznacznej odpowiedzi udzielić się nie da.

środa, 5 sierpnia 2015

7 rzeczy, które warto wiedzieć o chinkali

1. Chinkali to delikatne i soczyste pierożki w kształcie sakiewek - jedno z najpopularniejszych dań kuchni kaukaskiej i zdecydowanie pierwsza rzecz, której należy spróbować będąc w Gruzji. 

2. Najbardziej popularne są chinkali z mięsem (czyli mieszanką mielonej baraniny, wołowiny i wieprzowiny w różnych proporcjach i konfiguracjach, w zależności od przepisu). Można też spotkać pierożki z innym nadzieniem - ja miałam okazję próbować grzybowych i serowych ("na oko" wypełnionych słonym gruzińskim serem sulguni, w smaku przypominającym nieco nasze oscypki).

3. Sekretem niesamowitego smaku chinkali jest bulion, jaki powoli wypełnia pierożek w trakcie gotowania. Aby osiągnąć taki efekt do mięsnego farszu należy dodać sporo letniej przegotowanej wody (można ją zastąpić bulionem warzywnym, dzięki temu danie będzie miało bogatszy smak). 

4. Bardzo ważna w tym daniu jest odpowiednia kompozycja przypraw. Nie może zabraknąć typowej dla kaukaskiej kuchni kolendry. Do farszu dodaje się również pieprz, pietruszkę i dużo cebuli. Ja dodaję do mięsa również trochę cząbru i kminu rzymskiego.

5. Nie należy też zapominać o cieście. Powinno być bardzo cienkie, a jednocześnie elastyczne i aksamitne. Nie może rwać się i rozpadać - jeśli tak się zdarzy z pierożka wypłynie pyszny bulion. Aby osiągnąć odpowiednią konsystencję ciasta trzeba je wyrabiać bardzo długo, następnie odstawić na jakiś czas, a potem dobrze rozwałkować.

6. Jedzenie chinkali nożem i widelcem to profanacja. Ich nietypowy kształt sprawia, że idealnie nadają się do jedzenia rękami. Pierożka należy chwycić na końcówkę, delikatnie nadgryźć i wypić znajdujący się w środku aromatyczny bulion, a dopiero potem zabrać się za farsz. Końcówki, za które chwyta się chinkali bywają nieco twarde, więc można ich nie jeść.

7. Gruzińskie chinkali są dosyć duże. W zależności od apetytu i pojemności żołądka wystarczy 3-5 pierożków, żeby się najeść.

Przygotowanie chinkali nie jest trudne, ale trochę czasochłonne, zwłaszcza jeśli zabieramy się za to po raz pierwszy. Ale warto, ich smak wynagrodzi każdy trud. Poniżej zamieszczam przepis (nieco zmodyfikowany na podstawie własnych doświadczeń), znaleziony w książce kucharskiej, która leżała sobie na półce w Oasis Club* w Udabnie na trasie do klasztoru Dawid Garedża. 

Składniki na ok. 20 pierożków (4-5 porcji):

CIASTO
- 3 szklanki mąki tortowej + mąka do podsypania
- 1/2 łyżeczki soli
- woda (ok, 1 szklanki, w zależności od konsystencji ciasta)

FARSZ MIĘSNY
- 300g mielonej baraniny
- 150g mielonej wołowiny
- 150g mielonej wieprzowiny
- 2 cebule
- letnia przegotowana woda lub bulion
- natka pietruszki
- kolendra (w przepisach najczęściej zaleca się używanie mielonych nasion, ale można też dodać świeże/suszone liście)
- sól
- pieprz
- szczypta płatków chilli
- dodatkowo cząber, kmin rzymski, kozieradka (w niewielkich ilościach)

Przygotowanie:

Z mąki, wody i soli wyrobić ciasto. Następnie utoczyć je w wałek o średnicy ok. 4 cm i pokroić na kawałki o grubości ok. 1 cm.

Mięso zmielić razem. Dodać do niego drobno posiekaną cebulę, natkę pietruszki i pozostałe przyprawy. Wyrobić farsz, stopniowo dodając do niego wodę lub bulion (najlepiej nie ograniczać się do ilości podanej w przepisach, ja dodaję tyle płynu, ile jest w stanie wchłonąć farsz).

Kawałki ciasta rozwałkować na cienkie krążki o średnicy 15 cm. Na środek kłaść farsz (mniej więcej 1 stołową łyżkę, pamiętając, aby zostawić w pierożki trochę miejsca na bulion, który powstanie w trakcie gotowania) i formować sakiewki. Uważać, aby nie przerwać ciasta i dobrze zakleić czubek każdego pierożka. Chinkali gotować w osolonej wrzącej wodzie ok. 15 minut.

Na koniec ciekawostka: podobno im więcej zakładek ma sakiewka chinkali, tym lepsza i bardziej doświadczona jest kucharka, która ją lepiła. :)


*Wypada jeszcze wspomnieć o Oasis Club. To bardzo klimatyczna restauracja (i od niedawna hostel) pośrodku niczego. Założyło ją dwoje Polaków zakochanych w Gruzji. Oferuje smaczne jedzenie, ale przede wszystkim jest oazą i idealnym miejscem odpoczynku dla wszystkich, którzy wybierają się na wycieczkę do klasztoru Dawid Garedża. No i oczywiście warto tam wpaść, żeby przywitać się z naszymi rodakami. Więcej informacji o tym miejscu można znaleźć na Facebooku.
https://www.facebook.com/davidgareji?fref=ts