czwartek, 22 października 2015

10 przykazań podróżnika po Uzbekistanie

Zachód słońca w Chiwie. Na zachętę, dla planujących podróż po Uzbekistanie. :)
Po pierwsze: Nie wymieniaj pieniędzy w kantorach

Do Uzbekistanu najlepiej przywieźć ze sobą dolary. Pieniędzy w żadnym wypadku nie należy wymieniać w bankach i kantorach. Oficjalny kurs jest dużo gorszy od rzeczywistego i wynosi ok. 2300 sumów za dolara. Na czarnym rynku spokojnie można dostać za dolara 2 razy więcej – w sierpniu 2015 roku kurs wynosił 4600 sumów.

Gdzie wymieniać pieniądze? Najłatwiej to zrobić na bazarze – kręci się tam pełno handlarzy walutą, którzy trzymając w rękach reklamówki pełne banknotów zaczepiają turystów krótkim pytaniem „change money?”.  Wymianę waluty mogą Wam zaproponować także właściciele pensjonatów i hosteli, pracownicy sklepów czy taksówkarze. My pieniądze wymienialiśmy u rzeźnika, który w swojej budce oprócz wiszących na hakach wielkich kawałków wołowiny miał również sejf wypełniony po brzegi miejscową walutą.  

Jeśli czytaliście już inne relacje z podróży po Uzbekistanie na pewno wiecie, że tutaj pieniędzy nie nosi się w portfelach. Nic by się do nich nie zmieściło. Najwyższym nominałem w tym kraju jest banknot o wartości 5000 sumów (to trochę więcej niż 1 dolar, ok. 4 złotych). Są jeszcze banknoty 1000, 500 i 200 sumów (ten ostatni ma wartość ok. 17 groszy).  Jak łatwo sobie wyobrazić, płacenie przy pomocy tych banknotów nie jest rzeczą łatwą. Na szczęście w większości sklepów, hoteli i dworców są liczarki.

Tak ogromne ilości pieniędzy trzeba niestety nosić w plecaku. Jeśli wymienicie za jednym razem 300 dolarów i tak jak my dostaniecie tę sumę w banknotach 1000 sumów, musicie liczyć się z tym, że w takim plecaku oprócz pieniędzy niewiele się już zmieści. :)

A w czym noszą pieniądze miejscowi? Możliwości jest dużo. Taksówkarze trzymają je w schowkach samochodowych, panie w torebkach. Są też tacy, którzy noszą je po prostu w kolorowych reklamówkach, albo zwykłych czarnych foliowych torbach na zakupy, przypominających worki na śmieci.

Pieniądze w Uzbekistanie nie tylko sporo ważą, ale zajmują też dużo miejsca.
Ważna uwaga: w podróż po Uzbekistanie nie warto zabierać euro. Tutaj ta waluta nie cieszy się zbyt dużą popularnością, więc kurs wymiany jest o wiele mniej korzystny niż w przypadku dolara. Przykład z życia: w hotelu w Nukusie euro przeliczano na dolary w stosunku 1:1.

I jeszcze jedno. W miarę możliwości warto unikać wymieniania pieniędzy na lotniskach czy dworcach. Kurs wymiany w takich miejscach jest zwykle dużo gorszy, niż w mieście.

Po drugie: Nie rób zdjęć „obiektom strategicznym”

… albo rób je tak, żeby nikt tego nie zauważył. W Uzbekistanie obiektem strategicznym może być wszystko, od dworców, lotnisk i stacji metra, rzekę Amu-darię, pola bawełny czy… nieczynne fabryki (np. zakłady przetwórstwa rybnego w Mujnaku -  dawnym porcie Morza Aralskiego).

Mujnak, nieczynne zakłady przetwórstwa rybnego (fotografowane z zachowaniem zasad konspiracji).
Skąd to obsesyjne zakazywanie fotografowania wszystkiego, co nie jest atrakcją turystyczną? Trudno powiedzieć, jednak wpisuje się to idealnie w całą serię absurdalnych zakazów i uporczywą potrzebę kontrolowania wszystkiego i wszystkich, jaka charakteryzuje uzbeckie władze. Zdjęć nie wolno robić, i tyle. Za złamanie zakazu grożą spore nieprzyjemności, np. przesłuchanie na milicji czy zarekwirowanie karty pamięci z feralnymi zdjęciami. Przydarzyło się to jednemu z naszych paputczikow, kiedy fotografował Amu-darię na granicy z Afganistanem. Pech chciał, że przyłapali go na tym milicjanci, więc musiał się gęsto tłumaczyć, po co mu zdjęcia tego „obiektu strategicznego”.

Kolejny "obiekt strategiczny" - sekretne pola bawełny.
Zakaz fotografowania to jeden z powodów, dla których nie warto wjeżdżać na wieżę telewizyjną w Taszkiencie. Za wstęp trzeba słono zapłacić (bilet kosztuje 15 dolarów, co na warunki uzbeckie jest już małą fortuną), a samo zwiedzanie do najprzyjemniejszych nie należy. Turystom towarzyszą milicjanci ochraniający obiekt, którzy bacznie obserwują, czy ktoś aby nie za dokładnie przygląda się miastu. Oczywiście o fotografowaniu nie ma mowy. Aparaty, kamery i komórki wraz z całym dobytkiem trzeba zostawić na dole w portierni.

Taszkient, wieża telewizyjna.
Zakazy zakazami, ale czasami aż korci, żeby któryś z licznych „obiektów strategicznych” sfotografować. Warto próbować, trzeba tylko pamiętać o zachowaniu zasad konspiracji i po prostu robić to dyskretnie. :)

Po trzecie: Bilety na pociąg kupuj z wyprzedzeniem

Dlaczego? Powodów jest wiele, a najważniejszym jest chyba fakt, że w Uzbekistanie nie można wejść na teren dworca kolejowego bez ważnego biletu na pociąg. Gdzie zatem je kupić? Kasy biletowe położone są poza terenem dworca, w jego najbliższym sąsiedztwie. Jest tam dosyć tłoczno i w niektórych miastach możecie natknąć się na ogromne kolejki, więc nie warto zostawiać kupna biletu na ostatnią chwilę, bo po prostu można nie zdążyć dopchnąć się do okienka.

Warto wiedzieć, że pociągi w Uzbekistanie cieszą się dosyć dużą popularnością. Składy często liczą po kilkanaście wagonów i zabierają w podróż kilkuset pasażerów. (Nasz rekord to pociąg relacji Urgencz-Taszkient, który składał się z 22 wagonów i wiózł niemal 900 podróżnych).

Pociąg relacji Urgencz-Taszkient, absolutny rekordzista pod względem liczby wagonów.
Po czwarte: Cierpliwie znoś niezliczone kontrole i rejestracje

Jak już wspomniałam, aby w Uzbekistanie wejść na teren dowolnego dworca kolejowego, należy okazać pilnującym wejścia milicjantom bilet i paszport (bilety są imienne, znajdują się na nich takie informacje, jak imię i nazwisko podróżnego, numer jego paszportu, obywatelstwo oraz data urodzenia). Po wejściu do budynku dworca czas na kontrolę bezpieczeństwa (nasz bagaż jest prześwietlany a my przechodzimy przez bramkę z wykrywaczem metalu) i ponowne sprawdzanie paszportu i biletu. I jeszcze jedna kontrola przy wsiadaniu do wagonu. Ufff, udało się, jedziemy.

Samarkanda, dworzec kolejowy. Zaraz czeka nas kolejna kontrola.
Na lotniskach cały proces jest nieco bardziej skomplikowany. W sumie podróżnych sprawdza się 6-7 razy. Kontrole przechodzi się też na stacjach metra - tutaj paszporty raczej nie będą potrzebne, ale możecie być pewni, że funkcjonariusze milicji zajrzą do waszych plecaków i toreb.

To nie wszystko. Nie dziwcie się, jeśli milicjanci zatrzymają wasz samochód na środku drogi i poproszą o okazanie dokumentów. Albo gdy pracownik muzeum, które zaraz będziecie zwiedzać poprosi was o podanie swoich danych. Wszystkie informacje z waszych paszportów spiszą też właściciele hosteli czy pensjonatów, w których będziecie się meldowali. Co ciekawe, wszystkie te osoby będą zapisywać informacje o was w zwykłych zeszytach. Co się potem dzieje z tymi "kronikami" - nie wiadomo. Jedno jest pewne - tego typu kontrole nie mają chyba większego sensu, skoro pozyskanych w ten sposób danych nie da się w żaden sposób przeanalizować. To taka sztuka dla sztuki, coś, do czego wszyscy w Uzbekistanie przywykli, rytuał, za pomocą którego władza demonstruje swoją siłę i pokazuje, że nic nie umknie jej uwadze.

Jak zatem znosić wszechobecne kontrole? Z cierpliwością i uśmiechem. A po 5 dniach po prostu z cierpliwością. Innej rady nie ma. 

Po piąte: Zawsze się targuj

Robiąc zakupy na bazarach czy ulicznych straganach przygotujcie się na to, że nigdzie nie znajdziecie kartek z cenami produktów. To normalne na Wschodzie (z resztą nie tylko). Cenę ustala sprzedawca na podstawie waszego wyglądu i zachowania. Powszechnie wiadomo przecież, że przyjezdni nie znajdą prawdziwych cen towarów, więc można na nich zarobić, To nie żaden grzech, tylko ogólnie przyjęta praktyka w tej części świata. To, ile zapłacicie za wybrany towar zależy od waszych umiejętności negocjacyjnych.

Targować się warto zawsze, niezależnie od tego, czy kupujemy rzeczy droższe, takie jak pamiątki i upominki, czy tańsze, np. pocztówki, owoce, itp. Jest to swego rodzaju rytuał, nieodłączny element bazarowego ekosystemu. Jak targować się skutecznie i nie dać się naciągnąć? Ja mam na to kilka sposobów.

Bazar w Samarkandzie.
Przede wszystkim zamiast rozmawiać z handlarzami po angielsku, warto przejść na rosyjski. Ponoć dzięki temu już na samym wstępie sprzedawca może zaoferować nam niższą cenę. Jeśli nie znacie rosyjskiego, nauczcie się kilku podstawowych słów - to wystarczy, aby porozumieć się z handlarzami.

Jeśli chcecie kupić kilka rzeczy, zawsze możecie użyć tego argumentu, aby obniżyć ich cenę. Wiadomo, że za zakup hurtowy należy się zniżka. Jeśli podróżujecie w grupie, jesteście w jeszcze lepszej sytuacji. Róbcie zakupy razem i używajcie tego jako karty przetargowej.

Bazar w Samarkandzie, stoisko z tiubietejkami (tego typu czapeczki są tradycyjnym nakryciem głowy wielu ludów Azji Centralnej).
A co w sytuacji, kiedy zaczęliście się targować, ale sprzedawca nadal nie chce zejść do ceny, którą jesteście w stanie zapłacić? Wtedy najlepiej po prostu odejść, albo powiedzieć, że chcecie się jeszcze rozejrzeć. W dziewięciu przypadkach na dziesięć uda wam się dzięki temu utargować jeszcze parę tysięcy sumów.

Stoisko z pamiątkami w Chiwie.
Pamiętajcie, żeby nie wierzyć w opowieści sprzedawców, którzy będą przekonywali, że nigdzie indziej nie znajdziecie podobnych towarów, bo te oferowane przez nich są najlepsze, unikalne, jedyne w swoim rodzaju. To taki chwyt marketingowy. Wystarczy rozejrzeć się dookoła, by znaleźć 3 kolejne stragany, na których właściciele oferują identyczne przedmioty Nie czujcie się też zobligowani do kupienia czegoś tylko dlatego, że handlarz był dla was miły, rozmawiał z wami, może nawet opowiedział wam jakąś ciekawostkę dotyczącą Uzbekistanu. To kolejny wybieg, który ma was nakłonić do zakupu. Targując się miejcie na uwadze, że nawet jeśli handlarz zejdzie z ceny o połowę, i tak nie sprzeda wam produktu poniżej jego wartości. Nie musicie mieć wyrzutów sumienia, że przez was będzie stratny.

Po szóste: Unikaj rezerwowania noclegów

Zwykle to się po prostu nie opłaca. W Uzbekistanie można się bowiem targować również w hostelach, hotelach czy pensjonatach. Jeśli w mieście nie ma zbyt wielu turystów, cenę noclegu można zbić nawet o kilka-kilkanaście dolarów. Rezerwując pokój za pośrednictwem takich portali, jak booking.com, pozbawiamy się możliwości negocjowania ceny, bo siłą rzeczy zgadzamy się na tę podaną w ofercie. Co ważne, uzbeckie hotele dopiero od kilku lat nieśmiało pojawiają się w sieci. Z roku na rok jest ich coraz więcej, jednak wiele ciekawych miejsc jeszcze nie dotarło tam ze swoją ofertą.

Nie musicie się obawiać, że po przyjeździe zostaniecie na bruku. W największych miastach turystycznych, czyli Bucharze, Samarkandzie i Chiwie miejsc noclegowych jest naprawdę sporo. Z kolei w mniej popularnych miastach nie ma zbyt wielu turystów, więc właściciele hoteli walczą o tych, którzy tam jednak docierają.

Po siódme: Jedz tam, gdzie miejscowi

Restauracja Mavrigi, Buchara.
O tym, co warto zjeść w Uzbekistanie pisałam w poprzednim poście. Teraz skupmy się na tym, gdzie zjeść. Złota zasada, aby jadać tam, gdzie jadają miejscowi sprawdza się również w tym kraju. Jeśli chcecie zjeść tanio, smacznie i bez sensacji żołądkowych, wybierajcie restauracje i czajchany, gdzie jest sporo ludzi. Duży ruch to gwarancja, że jedzenie, które zostanie wam podane, będzie świeże. Unikajcie restauracji typowo turystycznych, skupionych przy najważniejszych zabytkach - ceny dań są w nich zwykle bardzo zawyżone.

Tanio i smacznie zjecie w czajchanach przy bazarach. Nie spodziewajcie się jednak bogatego menu, często serwują one tylko kilka prostych dań. W każdym mieście jest jednak kilka dobrych tanich restauracji, gdzie możecie spróbować specjałów uzbeckiej kuchni. W Bucharze polecam znajdującą się w zabytkowej medresie restaurację Mavrigi, w Nukusie - restaurację Jipek Joli (nie mylić z hotelem o tej samej nazwie).

Po ósme: Nie czuj się zbyt pewnie na przejściach dla pieszych

Pisałam już, że podczas pieszych wędrówek po uzbeckich miastach jesteśmy narażeni na pułapki w postaci ogromnych dziur w chodnikach, otwartych studzienek kanalizacyjnych czy krawężników półmetrowej głębokości. Niezbyt pewnie powinniśmy się czuć także na przejściach dla pieszych. O ile dla nas oczywiste jest, że kiedy zapala się zielone światło, możemy śmiało wejść na jezdnię, bo to my mamy pierwszeństwo, a nie skręcające z prostopadłej ulicy auta, o tyle uzbeccy kierowcy zdają się nie znać tej zasady, albo ją totalnie ignorować. I tak, przechodząc przez pasy musimy się bacznie rozglądać, czy przypadkiem nie wchodzimy komuś pod koła. Jeśli liczymy na to, że kierowcy samochodów skręcających w naszą ulicę przepuszczą nas na przejściu, możemy się bardzo przeliczyć.

Całe szczęście na uzbeckich drogach samochodów nie jest jeszcze tak dużo. W tym kraju auto to wciąż dobro luksusowe, na które stać tylko zamożniejszych obywateli. Aby kupić samochód, trzeba najpierw uzbierać wkład własny wynoszący 80% jego wartości, a potem wpisać się na listę oczekujących. (Nie przypomina wam to czegoś? Cofnijcie się w czasie o 30-40 lat).

Co ciekawe, po drogach jeżdżą niemal wyłącznie auta produkcji krajowej. Zdziwieni? Tak, Uzbecy robią auta, co więcej, eksportują je do innych krajów Azji. Są to samochody marek Daewoo i Chevrolet, produkowane na zachodnich licencjach. Ich jakość nie powala, więc i cena jest stosunkowo niska.

Chiwa, parking przy bazarze i morze białych samochodów.
Jeśli ktoś chciałby sprawić sobie zagraniczne auto, musi liczyć się z koniecznością zapłacenia horrendalnego podatku od luksusu (porównywalnego do ceny samego samochodu). Nic dziwnego, że na drogach Uzbekistanu mija się tylko Chevrolety i Matizy - do tego niemal wszystkie w kolorze białym (wiadomo, biały lakier najtańszy). Za każdym razem przechodząc obok parkingów, wypełnionych białym morzem identycznych aut zastanawiałam się, jak ich właściciele rozpoznają, które należy do nich. Chyba tylko po numerze rejestracyjnym.

Po dziewiąte: Unikaj wizyt na stacjach benzynowych

Wysiadasz z taksówki. Dookoła widzisz druty kolczaste. Auto odjeżdża, ustawiając się za 10 innymi białymi Matizami. Ty stajesz pod wiatą i czekasz. Razem z tobą czeka kilkanaście innych osób. Jesteś przy uzbeckiej stacji benzynowej. Nie możesz wjechać razem z kierowcą na jej teren, musisz wysiąść i poczekać, aż zatankuje. Taka jest zasada.

Stacja benzynowa w okolicach Chiwy.
I otaczający ją płot z drutu kolczastego.
W Uzbekistanie większość samochodów jeździ na gaz. To najtańsze i najbardziej dostępne paliwo. Na stacjach można też kupić benzynę, ale jest mniej popularna. Nie znajdziemy tam za to oleju napędowego. W Uzbekistanie jest to towar deficytowy, teoretycznie zatem nie można go kupić na użytek prywatny. Mogą z niego korzystać tylko pojazdy transportu miejskiego, służb ratunkowych, itp.

Oczywiście teoria teorią, ale trochę aut z silnikiem Diesla jeździ po uzbeckich drogach. Ich właściciele paliwo kupują "spod lady", czyli ze źródeł nie do końca legalnych. Tego typu tankowanie zwykle odbywa się na podwórku lub w bramie, a jego nieodłącznymi rekwizytami są lejek i gumowy wężyk. Jeśli zdecydujecie się na wyjazd terenówką nad Morze Aralskie, to doświadczenie na pewno was nie ominie.

Po dziesiąte: Bądź cierpliwy, kiedy pytają cię o Polskę

Czy Polska to część Rosji? Czy w Polsce mówi się po rosyjsku? Czy płacicie w Polsce dolarami? To 3 najciekawsze pytania, jakie zadali nam poznani w podróży Uzbecy. Z naszych rozmów z nimi wynika, że o naszym kraju nie wiedzą zbyt wiele. Polska kojarzy się głównie z unijnymi sankcjami gospodarczymi i konfliktem z Rosją. Wśród znanych Polaków wymieniają najczęściej Roberta Lewandowskiego i Lecha Kaczyńskiego. I to chyba tyle.

Nie ma się jednak co oburzać. Przeciętny Polak o Uzbekistanie wie jeszcze mniej (jeśli w ogóle wie cokolwiek), więc można wybaczyć Uzbekom te zabawne pytania. Swoją wiedzę czerpią głównie z rosyjskiej telewizji i taki obraz Polski mają w głowach. Odnoszą się jednak do Polaków z życzliwością. Chętnie pytają o warunki życia w Polsce, ceny, płace. Dziwią się, ze nie zarabiamy w Polsce tyle, ile na Zachodzie, przecież jesteśmy częścią Unii. Interesuje ich również jak wygląda u nas życie rodzinne (i na każdym kroku gorąco namawiają do ożenku).