niedziela, 8 listopada 2015

Dáme si smažený sýr, hranolky a tatarskou omáčku

Jeśli chociaż raz byliście w Czechach, mogliście co prawda nie próbować utopenca, marynowanego hermelina czy rzezanego piwa, ale na pewno jedliście smażony ser z frytkami i sosem tatarskim, czyli tytułowy smažený sýr, hranolky a tatarskou omáčku. Po knedliku to chyba najbardziej rozpoznawalne danie czeskiej kuchni i oczywiście można je dostać praktycznie wszędzie. 

W roli smażonego sera najczęściej występuje edam. W kartach dań może mu towarzyszyć hermelin - czeska (i moim zdaniem lepsza) wersja camemberta. Lżejszą alternatywną tego dania jest smażony kalafior, również bardzo smaczny i warty spróbowania.

Jak przenieść się na kilka godzin do Czech i przygotować tę potrawę w zaciszu własnej kuchni? To całkiem proste.


Lista zakupów:
  • ziemniaki
  • ser edamski
  • bułka tarta
  • 3-4 jajka
  • mąka pszenna
  • 3 łyżki majonezu
  • 3 łyżki jogurtu bałkańskiego
  • 1 łyżeczka musztardy
  • 2 ogórki konserwowe
  • mała cebula
  • 2 ząbki czosnku
  • świeżo mielony pieprz
  • sól morska
  • olej do smażenia

Krok 1: Frytki

Ziemniaki obieramy i kroimy w słupki. Następnie zalewamy przegotowaną wodą z dodatkiem łyżki cukru i odstawiamy na chwilę. Potem odsączamy, dokładnie osuszamy, wkładamy do sitka do smażenia i zanurzamy w przygotowanym wcześniej gorącym oleju. Smażymy frytki do uzyskania przez nie złotego koloru. Następnie wyjmujemy je na talerz wyłożony papierowym ręcznikiem i odsączamy z nadmiaru tłuszczu.

Krok 2: Smażony ser

Ser kroimy w grube plastry (1-1,5 cm). Obtaczamy je w mące, żeby panierka trzymała się sera. Następnie na przemian zanurzamy je w roztrzepanym jajku (możemy doprawić je pieprzem lub papryką) i bułce tartej. Panierka powinna być szczelna i dosyć gruba, żeby ser nie wypłynął na powierzchnię, więc czynność tę możemy powtórzyć 2-3 razy. Tak przygotowany ser smażymy w głębokim tłuszczu

Krok 3: Sos tatarski

Majonez, jogurt i musztardę wkładamy do miseczki. Dodajemy przeciśnięty przez praskę czosnek i drobniutko posiekane ogórki i cebulę. Doprawiamy solą i pieprzem. Do sosu możemy też dodać odrobinę zalewy z ogórków. 

Smażony ser najlepiej smakuje w towarzystwie schłodzonego czeskiego piwka. Danie jest bardzo ciężkie i kaloryczne, ale zdecydowanie warte grzechu. :)

środa, 4 listopada 2015

8 książek, dzięki którym poznacie Václava Havla


Václav Havel - dramaturg, eseista, filozof, dysydent, polityk. Prezydent, którego Polacy zawsze Czechom trochę zazdrościli ("Havel na Wawel"). Postać, z której biografią i twórczością warto się zapoznać, nawet jeśli nie jest się czechofilem. Pomogą Wam w tym te książki. Przedstawiam moją małą podręczną Havlowską biblioteczkę. :)

1. Havel. Zemsta bezsilnych


Autor: Aleksander Kaczorowski
Wydawnictwo Czarne
Rok wydania: 2014
W skrócie: Obszerna i świetnie napisania biografia Havla, pokazująca go z różnych perspektyw: jako dramaturga, dysydenta, polityka, filozofa. Do tego kompendium wiedzy o historii Czechosłowacji i trafna analiza czeskiej mentalności. 

2. Zmieniać świat. Eseje polityczne


Autor: Václav Havel
Wydawnictwo Agora
Rok wydania: 2012
W skrócie: Zbiór esejów, przemówień i artykułów autorstwa Havla z lat 1985-2010. Teksty zostały zebrane przez Andrzeja Jagodzińskiego. Dotyczą głównie aktualnych zagadnień polityki międzynarodowej oraz problemów współczesnego zglobalizowanego świata.

3. Letnie rozmyślania


Autor: Václav Havel 
Wydawnictwo Krytyki Politycznej
Rok wydania: 2012
W skrócie: Książka napisana przez Havla w 1991 roku, kiedy sprawował urząd prezydenta. Pisarz skupia się głównie na problemach transformacji ustrojowej, jaka zachodzi w tym czasie w Czechosłowacji i pozostałych krajach byłego bloku wschodniego. Nakreśla też zarys swojego politycznego credo.

4. Zaoczne przesłuchanie. Rozmowy z Karlem Hvížd̓alą


Autor: Václav Havel 
Niezależna Oficyna Wydawnicza
Rok wydania: 1989
W skrócie: Wywiad rzeka, który Karel Hvížd̓ala przeprowadza z Havlem u schyłku epoki komunizmu. Dysydent opowiada o swoim życiu i poglądach politycznych. Dokonuje też wnikliwej analizy systemu komunistycznego i opisuje działania czeskich dysydentów skupionych wokół Karty 77. 


5. „Tylko krótko, proszę”. Rozmowa z Karelem Hvížd’alą, zapiski, dokumenty


Autor: Václav Havel
Wydawnictwo Znak
Rok wydania: 2007
W skrócie: Kolejny wywiad Karla Hvížd̓ali z Havlem stanowiący w pewnym sensie kontynuację Zaocznego przesłuchania. Polityk opisuje w nim lata swojej prezydentury, analizuje aktualne problemy społeczno-polityczne, opowiada też o swoim życiu prywatnym - chorobie żony Olgi i początkach związku z drugą żoną Dagmar.

6. Listy do Olgi


Autor: Václav Havel 
Wydawnictwo Naukowe PWN
Rok wydania: 1993
W skrócie: Zbiór listów, które Havel pisał do swojej żony Olgi w latach 1979-1982, najpierw z aresztu, a potem z zakładów karnych, gdzie odsiadywał wyrok czterech i pół roku pozbawienia wolności za działalność dysydencką. Listy zawierają rozważania na tematy polityczne i filozoficzne, a także opis więziennej codzienności i wyznania o charakterze prywatnym.

7. W roli głównej Ferdynand Waniek. Antologia sztuk czeskich dysydentów



Autorzy: Václav Havel, Pavel Landovský, Pavel Kohout, Jiří Dienstbier
Oficyna Wydawnicza ATUT
Rok wydania: 2008
W skrócie: Zbiór wańkówek, czyli dramatów, których głównym bohaterem jest Ferdynand Waniek - postać archetypowego dysydenta stworzona przez Havla i wyposażona w wiele jego cech osobowościowych oraz faktów z biografii. Wańka w swoich sztukach umieścili też Pavel Kohout, Pavel Landovský i Jiří Dienstbier.

8. Hrabal, Kundera, Havel... Antologia czeskiego eseju



Redakcja: Jacek Baluch
Wydawnictwo Universitas
Rok wydania: 2001
W skrócie: Zbiór zawiera słynny esej Havla Siła bezsilnych, stanowiący manifest czeskich dysydentów i zawierający przenikliwą analizę funkcjonowania systemu komunistycznego w państwach Europy Środkowo-Wschodniej.

Ten esej, jak również wiele innych tekstów Havla z lat 1969-2009 można znaleźć w zbiorze wydanym w 2011 roku nakładem Wydawnictwa Agora.

***

Oczywiście to tylko kilka książek Havla i o Havlu, jakie zostały wydane w języku polskim. Zachęcam Was do uzupełniania tej listy w komentarzach. :) 

czwartek, 22 października 2015

10 przykazań podróżnika po Uzbekistanie

Zachód słońca w Chiwie. Na zachętę, dla planujących podróż po Uzbekistanie. :)
Po pierwsze: Nie wymieniaj pieniędzy w kantorach

Do Uzbekistanu najlepiej przywieźć ze sobą dolary. Pieniędzy w żadnym wypadku nie należy wymieniać w bankach i kantorach. Oficjalny kurs jest dużo gorszy od rzeczywistego i wynosi ok. 2300 sumów za dolara. Na czarnym rynku spokojnie można dostać za dolara 2 razy więcej – w sierpniu 2015 roku kurs wynosił 4600 sumów.

Gdzie wymieniać pieniądze? Najłatwiej to zrobić na bazarze – kręci się tam pełno handlarzy walutą, którzy trzymając w rękach reklamówki pełne banknotów zaczepiają turystów krótkim pytaniem „change money?”.  Wymianę waluty mogą Wam zaproponować także właściciele pensjonatów i hosteli, pracownicy sklepów czy taksówkarze. My pieniądze wymienialiśmy u rzeźnika, który w swojej budce oprócz wiszących na hakach wielkich kawałków wołowiny miał również sejf wypełniony po brzegi miejscową walutą.  

Jeśli czytaliście już inne relacje z podróży po Uzbekistanie na pewno wiecie, że tutaj pieniędzy nie nosi się w portfelach. Nic by się do nich nie zmieściło. Najwyższym nominałem w tym kraju jest banknot o wartości 5000 sumów (to trochę więcej niż 1 dolar, ok. 4 złotych). Są jeszcze banknoty 1000, 500 i 200 sumów (ten ostatni ma wartość ok. 17 groszy).  Jak łatwo sobie wyobrazić, płacenie przy pomocy tych banknotów nie jest rzeczą łatwą. Na szczęście w większości sklepów, hoteli i dworców są liczarki.

Tak ogromne ilości pieniędzy trzeba niestety nosić w plecaku. Jeśli wymienicie za jednym razem 300 dolarów i tak jak my dostaniecie tę sumę w banknotach 1000 sumów, musicie liczyć się z tym, że w takim plecaku oprócz pieniędzy niewiele się już zmieści. :)

A w czym noszą pieniądze miejscowi? Możliwości jest dużo. Taksówkarze trzymają je w schowkach samochodowych, panie w torebkach. Są też tacy, którzy noszą je po prostu w kolorowych reklamówkach, albo zwykłych czarnych foliowych torbach na zakupy, przypominających worki na śmieci.

Pieniądze w Uzbekistanie nie tylko sporo ważą, ale zajmują też dużo miejsca.
Ważna uwaga: w podróż po Uzbekistanie nie warto zabierać euro. Tutaj ta waluta nie cieszy się zbyt dużą popularnością, więc kurs wymiany jest o wiele mniej korzystny niż w przypadku dolara. Przykład z życia: w hotelu w Nukusie euro przeliczano na dolary w stosunku 1:1.

I jeszcze jedno. W miarę możliwości warto unikać wymieniania pieniędzy na lotniskach czy dworcach. Kurs wymiany w takich miejscach jest zwykle dużo gorszy, niż w mieście.

Po drugie: Nie rób zdjęć „obiektom strategicznym”

… albo rób je tak, żeby nikt tego nie zauważył. W Uzbekistanie obiektem strategicznym może być wszystko, od dworców, lotnisk i stacji metra, rzekę Amu-darię, pola bawełny czy… nieczynne fabryki (np. zakłady przetwórstwa rybnego w Mujnaku -  dawnym porcie Morza Aralskiego).

Mujnak, nieczynne zakłady przetwórstwa rybnego (fotografowane z zachowaniem zasad konspiracji).
Skąd to obsesyjne zakazywanie fotografowania wszystkiego, co nie jest atrakcją turystyczną? Trudno powiedzieć, jednak wpisuje się to idealnie w całą serię absurdalnych zakazów i uporczywą potrzebę kontrolowania wszystkiego i wszystkich, jaka charakteryzuje uzbeckie władze. Zdjęć nie wolno robić, i tyle. Za złamanie zakazu grożą spore nieprzyjemności, np. przesłuchanie na milicji czy zarekwirowanie karty pamięci z feralnymi zdjęciami. Przydarzyło się to jednemu z naszych paputczikow, kiedy fotografował Amu-darię na granicy z Afganistanem. Pech chciał, że przyłapali go na tym milicjanci, więc musiał się gęsto tłumaczyć, po co mu zdjęcia tego „obiektu strategicznego”.

Kolejny "obiekt strategiczny" - sekretne pola bawełny.
Zakaz fotografowania to jeden z powodów, dla których nie warto wjeżdżać na wieżę telewizyjną w Taszkiencie. Za wstęp trzeba słono zapłacić (bilet kosztuje 15 dolarów, co na warunki uzbeckie jest już małą fortuną), a samo zwiedzanie do najprzyjemniejszych nie należy. Turystom towarzyszą milicjanci ochraniający obiekt, którzy bacznie obserwują, czy ktoś aby nie za dokładnie przygląda się miastu. Oczywiście o fotografowaniu nie ma mowy. Aparaty, kamery i komórki wraz z całym dobytkiem trzeba zostawić na dole w portierni.

Taszkient, wieża telewizyjna.
Zakazy zakazami, ale czasami aż korci, żeby któryś z licznych „obiektów strategicznych” sfotografować. Warto próbować, trzeba tylko pamiętać o zachowaniu zasad konspiracji i po prostu robić to dyskretnie. :)

Po trzecie: Bilety na pociąg kupuj z wyprzedzeniem

Dlaczego? Powodów jest wiele, a najważniejszym jest chyba fakt, że w Uzbekistanie nie można wejść na teren dworca kolejowego bez ważnego biletu na pociąg. Gdzie zatem je kupić? Kasy biletowe położone są poza terenem dworca, w jego najbliższym sąsiedztwie. Jest tam dosyć tłoczno i w niektórych miastach możecie natknąć się na ogromne kolejki, więc nie warto zostawiać kupna biletu na ostatnią chwilę, bo po prostu można nie zdążyć dopchnąć się do okienka.

Warto wiedzieć, że pociągi w Uzbekistanie cieszą się dosyć dużą popularnością. Składy często liczą po kilkanaście wagonów i zabierają w podróż kilkuset pasażerów. (Nasz rekord to pociąg relacji Urgencz-Taszkient, który składał się z 22 wagonów i wiózł niemal 900 podróżnych).

Pociąg relacji Urgencz-Taszkient, absolutny rekordzista pod względem liczby wagonów.
Po czwarte: Cierpliwie znoś niezliczone kontrole i rejestracje

Jak już wspomniałam, aby w Uzbekistanie wejść na teren dowolnego dworca kolejowego, należy okazać pilnującym wejścia milicjantom bilet i paszport (bilety są imienne, znajdują się na nich takie informacje, jak imię i nazwisko podróżnego, numer jego paszportu, obywatelstwo oraz data urodzenia). Po wejściu do budynku dworca czas na kontrolę bezpieczeństwa (nasz bagaż jest prześwietlany a my przechodzimy przez bramkę z wykrywaczem metalu) i ponowne sprawdzanie paszportu i biletu. I jeszcze jedna kontrola przy wsiadaniu do wagonu. Ufff, udało się, jedziemy.

Samarkanda, dworzec kolejowy. Zaraz czeka nas kolejna kontrola.
Na lotniskach cały proces jest nieco bardziej skomplikowany. W sumie podróżnych sprawdza się 6-7 razy. Kontrole przechodzi się też na stacjach metra - tutaj paszporty raczej nie będą potrzebne, ale możecie być pewni, że funkcjonariusze milicji zajrzą do waszych plecaków i toreb.

To nie wszystko. Nie dziwcie się, jeśli milicjanci zatrzymają wasz samochód na środku drogi i poproszą o okazanie dokumentów. Albo gdy pracownik muzeum, które zaraz będziecie zwiedzać poprosi was o podanie swoich danych. Wszystkie informacje z waszych paszportów spiszą też właściciele hosteli czy pensjonatów, w których będziecie się meldowali. Co ciekawe, wszystkie te osoby będą zapisywać informacje o was w zwykłych zeszytach. Co się potem dzieje z tymi "kronikami" - nie wiadomo. Jedno jest pewne - tego typu kontrole nie mają chyba większego sensu, skoro pozyskanych w ten sposób danych nie da się w żaden sposób przeanalizować. To taka sztuka dla sztuki, coś, do czego wszyscy w Uzbekistanie przywykli, rytuał, za pomocą którego władza demonstruje swoją siłę i pokazuje, że nic nie umknie jej uwadze.

Jak zatem znosić wszechobecne kontrole? Z cierpliwością i uśmiechem. A po 5 dniach po prostu z cierpliwością. Innej rady nie ma. 

Po piąte: Zawsze się targuj

Robiąc zakupy na bazarach czy ulicznych straganach przygotujcie się na to, że nigdzie nie znajdziecie kartek z cenami produktów. To normalne na Wschodzie (z resztą nie tylko). Cenę ustala sprzedawca na podstawie waszego wyglądu i zachowania. Powszechnie wiadomo przecież, że przyjezdni nie znajdą prawdziwych cen towarów, więc można na nich zarobić, To nie żaden grzech, tylko ogólnie przyjęta praktyka w tej części świata. To, ile zapłacicie za wybrany towar zależy od waszych umiejętności negocjacyjnych.

Targować się warto zawsze, niezależnie od tego, czy kupujemy rzeczy droższe, takie jak pamiątki i upominki, czy tańsze, np. pocztówki, owoce, itp. Jest to swego rodzaju rytuał, nieodłączny element bazarowego ekosystemu. Jak targować się skutecznie i nie dać się naciągnąć? Ja mam na to kilka sposobów.

Bazar w Samarkandzie.
Przede wszystkim zamiast rozmawiać z handlarzami po angielsku, warto przejść na rosyjski. Ponoć dzięki temu już na samym wstępie sprzedawca może zaoferować nam niższą cenę. Jeśli nie znacie rosyjskiego, nauczcie się kilku podstawowych słów - to wystarczy, aby porozumieć się z handlarzami.

Jeśli chcecie kupić kilka rzeczy, zawsze możecie użyć tego argumentu, aby obniżyć ich cenę. Wiadomo, że za zakup hurtowy należy się zniżka. Jeśli podróżujecie w grupie, jesteście w jeszcze lepszej sytuacji. Róbcie zakupy razem i używajcie tego jako karty przetargowej.

Bazar w Samarkandzie, stoisko z tiubietejkami (tego typu czapeczki są tradycyjnym nakryciem głowy wielu ludów Azji Centralnej).
A co w sytuacji, kiedy zaczęliście się targować, ale sprzedawca nadal nie chce zejść do ceny, którą jesteście w stanie zapłacić? Wtedy najlepiej po prostu odejść, albo powiedzieć, że chcecie się jeszcze rozejrzeć. W dziewięciu przypadkach na dziesięć uda wam się dzięki temu utargować jeszcze parę tysięcy sumów.

Stoisko z pamiątkami w Chiwie.
Pamiętajcie, żeby nie wierzyć w opowieści sprzedawców, którzy będą przekonywali, że nigdzie indziej nie znajdziecie podobnych towarów, bo te oferowane przez nich są najlepsze, unikalne, jedyne w swoim rodzaju. To taki chwyt marketingowy. Wystarczy rozejrzeć się dookoła, by znaleźć 3 kolejne stragany, na których właściciele oferują identyczne przedmioty Nie czujcie się też zobligowani do kupienia czegoś tylko dlatego, że handlarz był dla was miły, rozmawiał z wami, może nawet opowiedział wam jakąś ciekawostkę dotyczącą Uzbekistanu. To kolejny wybieg, który ma was nakłonić do zakupu. Targując się miejcie na uwadze, że nawet jeśli handlarz zejdzie z ceny o połowę, i tak nie sprzeda wam produktu poniżej jego wartości. Nie musicie mieć wyrzutów sumienia, że przez was będzie stratny.

Po szóste: Unikaj rezerwowania noclegów

Zwykle to się po prostu nie opłaca. W Uzbekistanie można się bowiem targować również w hostelach, hotelach czy pensjonatach. Jeśli w mieście nie ma zbyt wielu turystów, cenę noclegu można zbić nawet o kilka-kilkanaście dolarów. Rezerwując pokój za pośrednictwem takich portali, jak booking.com, pozbawiamy się możliwości negocjowania ceny, bo siłą rzeczy zgadzamy się na tę podaną w ofercie. Co ważne, uzbeckie hotele dopiero od kilku lat nieśmiało pojawiają się w sieci. Z roku na rok jest ich coraz więcej, jednak wiele ciekawych miejsc jeszcze nie dotarło tam ze swoją ofertą.

Nie musicie się obawiać, że po przyjeździe zostaniecie na bruku. W największych miastach turystycznych, czyli Bucharze, Samarkandzie i Chiwie miejsc noclegowych jest naprawdę sporo. Z kolei w mniej popularnych miastach nie ma zbyt wielu turystów, więc właściciele hoteli walczą o tych, którzy tam jednak docierają.

Po siódme: Jedz tam, gdzie miejscowi

Restauracja Mavrigi, Buchara.
O tym, co warto zjeść w Uzbekistanie pisałam w poprzednim poście. Teraz skupmy się na tym, gdzie zjeść. Złota zasada, aby jadać tam, gdzie jadają miejscowi sprawdza się również w tym kraju. Jeśli chcecie zjeść tanio, smacznie i bez sensacji żołądkowych, wybierajcie restauracje i czajchany, gdzie jest sporo ludzi. Duży ruch to gwarancja, że jedzenie, które zostanie wam podane, będzie świeże. Unikajcie restauracji typowo turystycznych, skupionych przy najważniejszych zabytkach - ceny dań są w nich zwykle bardzo zawyżone.

Tanio i smacznie zjecie w czajchanach przy bazarach. Nie spodziewajcie się jednak bogatego menu, często serwują one tylko kilka prostych dań. W każdym mieście jest jednak kilka dobrych tanich restauracji, gdzie możecie spróbować specjałów uzbeckiej kuchni. W Bucharze polecam znajdującą się w zabytkowej medresie restaurację Mavrigi, w Nukusie - restaurację Jipek Joli (nie mylić z hotelem o tej samej nazwie).

Po ósme: Nie czuj się zbyt pewnie na przejściach dla pieszych

Pisałam już, że podczas pieszych wędrówek po uzbeckich miastach jesteśmy narażeni na pułapki w postaci ogromnych dziur w chodnikach, otwartych studzienek kanalizacyjnych czy krawężników półmetrowej głębokości. Niezbyt pewnie powinniśmy się czuć także na przejściach dla pieszych. O ile dla nas oczywiste jest, że kiedy zapala się zielone światło, możemy śmiało wejść na jezdnię, bo to my mamy pierwszeństwo, a nie skręcające z prostopadłej ulicy auta, o tyle uzbeccy kierowcy zdają się nie znać tej zasady, albo ją totalnie ignorować. I tak, przechodząc przez pasy musimy się bacznie rozglądać, czy przypadkiem nie wchodzimy komuś pod koła. Jeśli liczymy na to, że kierowcy samochodów skręcających w naszą ulicę przepuszczą nas na przejściu, możemy się bardzo przeliczyć.

Całe szczęście na uzbeckich drogach samochodów nie jest jeszcze tak dużo. W tym kraju auto to wciąż dobro luksusowe, na które stać tylko zamożniejszych obywateli. Aby kupić samochód, trzeba najpierw uzbierać wkład własny wynoszący 80% jego wartości, a potem wpisać się na listę oczekujących. (Nie przypomina wam to czegoś? Cofnijcie się w czasie o 30-40 lat).

Co ciekawe, po drogach jeżdżą niemal wyłącznie auta produkcji krajowej. Zdziwieni? Tak, Uzbecy robią auta, co więcej, eksportują je do innych krajów Azji. Są to samochody marek Daewoo i Chevrolet, produkowane na zachodnich licencjach. Ich jakość nie powala, więc i cena jest stosunkowo niska.

Chiwa, parking przy bazarze i morze białych samochodów.
Jeśli ktoś chciałby sprawić sobie zagraniczne auto, musi liczyć się z koniecznością zapłacenia horrendalnego podatku od luksusu (porównywalnego do ceny samego samochodu). Nic dziwnego, że na drogach Uzbekistanu mija się tylko Chevrolety i Matizy - do tego niemal wszystkie w kolorze białym (wiadomo, biały lakier najtańszy). Za każdym razem przechodząc obok parkingów, wypełnionych białym morzem identycznych aut zastanawiałam się, jak ich właściciele rozpoznają, które należy do nich. Chyba tylko po numerze rejestracyjnym.

Po dziewiąte: Unikaj wizyt na stacjach benzynowych

Wysiadasz z taksówki. Dookoła widzisz druty kolczaste. Auto odjeżdża, ustawiając się za 10 innymi białymi Matizami. Ty stajesz pod wiatą i czekasz. Razem z tobą czeka kilkanaście innych osób. Jesteś przy uzbeckiej stacji benzynowej. Nie możesz wjechać razem z kierowcą na jej teren, musisz wysiąść i poczekać, aż zatankuje. Taka jest zasada.

Stacja benzynowa w okolicach Chiwy.
I otaczający ją płot z drutu kolczastego.
W Uzbekistanie większość samochodów jeździ na gaz. To najtańsze i najbardziej dostępne paliwo. Na stacjach można też kupić benzynę, ale jest mniej popularna. Nie znajdziemy tam za to oleju napędowego. W Uzbekistanie jest to towar deficytowy, teoretycznie zatem nie można go kupić na użytek prywatny. Mogą z niego korzystać tylko pojazdy transportu miejskiego, służb ratunkowych, itp.

Oczywiście teoria teorią, ale trochę aut z silnikiem Diesla jeździ po uzbeckich drogach. Ich właściciele paliwo kupują "spod lady", czyli ze źródeł nie do końca legalnych. Tego typu tankowanie zwykle odbywa się na podwórku lub w bramie, a jego nieodłącznymi rekwizytami są lejek i gumowy wężyk. Jeśli zdecydujecie się na wyjazd terenówką nad Morze Aralskie, to doświadczenie na pewno was nie ominie.

Po dziesiąte: Bądź cierpliwy, kiedy pytają cię o Polskę

Czy Polska to część Rosji? Czy w Polsce mówi się po rosyjsku? Czy płacicie w Polsce dolarami? To 3 najciekawsze pytania, jakie zadali nam poznani w podróży Uzbecy. Z naszych rozmów z nimi wynika, że o naszym kraju nie wiedzą zbyt wiele. Polska kojarzy się głównie z unijnymi sankcjami gospodarczymi i konfliktem z Rosją. Wśród znanych Polaków wymieniają najczęściej Roberta Lewandowskiego i Lecha Kaczyńskiego. I to chyba tyle.

Nie ma się jednak co oburzać. Przeciętny Polak o Uzbekistanie wie jeszcze mniej (jeśli w ogóle wie cokolwiek), więc można wybaczyć Uzbekom te zabawne pytania. Swoją wiedzę czerpią głównie z rosyjskiej telewizji i taki obraz Polski mają w głowach. Odnoszą się jednak do Polaków z życzliwością. Chętnie pytają o warunki życia w Polsce, ceny, płace. Dziwią się, ze nie zarabiamy w Polsce tyle, ile na Zachodzie, przecież jesteśmy częścią Unii. Interesuje ich również jak wygląda u nas życie rodzinne (i na każdym kroku gorąco namawiają do ożenku). 

wtorek, 29 września 2015

Co zjeść w uzbeckiej czajchanie - zapiski z podróży (cz. 2)

Dzisiaj zabieram was na obiad do małej czajchany w Chiwie, położonej tuż za murami twierdzy Iczan Kala. Zanim przeczytacie posta, pójdźcie do kuchni. Weźcie ulubiony kubek, albo najlepiej niewielki imbryk i wrzućcie do niego trochę dobrej liściastej herbaty. Możecie dodać do niej kilka ziarenek kuminu (zanim trafi do kubka, rozetrzyjcie go w dłoniach, żeby poczuć jego niesamowity, intensywny aromat). Jeśli nie macie kuminu, nie ma problemu. Użyjcie imbiru, kurkumy, cynamonu... 

Czekając, aż herbata się zaparzy zamknijcie oczy i wyobraźcie sobie, że siedzicie na wielkim drewnianym tapczanie wyłożonym wielobarwnymi miękkimi poduszkami. Nad waszymi głowami powiewa kolorowy baldachim, dookoła szumią drzewa, które rzucają cudowny cień. Znajdujecie się w oazie, daleko od 40-stopniowych upałów i suchego wiatru wiejącego z pustyni. Na niskim stoliku ustawionym pośrodku tapczanu stoi herbata. Po chwili podchodzi do was kelner i podaje wam kartę dań. Co w niej znajdziecie? Sprawdźmy!

Czajchana w Chiwie i moje ulubione tapczany.
Zanim jednak zabierzemy się za studiowanie menu, kilka słów o kuchni Uzbekistanu. Nie jest ona może tak bogata i oryginalna jak np. dania kaukaskie, ale dzięki świetnie dobranym, aromatycznym ziołom i przyprawom, a także świeżym naturalnym produktom na pewno zadowoli każdego podróżnika. Skład dań może i nie poraża różnorodnością, jednak jeśli dobrze się postaramy, możemy spędzić w Uzbekistanie 2 tygodnie próbując codziennie czegoś nowego. Od czego zacząć?

Płow - to niekwestionowany król uzbeckiego stołu, najpopularniejsze i chyba najsmaczniejsze danie miejscowej kuchni. Zamówić musicie go koniecznie już przy pierwszej nadarzającej się okazji, bo cieszy się dużą popularnością i późnym popołudniem może go w restauracjach zabraknąć. Do tego jego przygotowanie jest bardzo czasochłonne (mnie w warunkach domowych zajmuje to ok. 3 godzin), więc niektóre lokale nie umieszczają tego dania w menu.

A czym tak właściwie jest płow? To ryż w towarzystwie baraniny (lub innego tłustego mięsa), z dodatkiem marchewki, cebuli, cieciorki i przypraw: kuminu, kolendry, kurkumy, berberysu, mielonej papryki oraz (niekiedy) rodzynek. Sekretem dobrego płowu jest to, że ryż gotuje się na wywarze z mięsa i warzyw - dzięki temu zyskuje niesamowity smak i aromat. Oczywiście sposobów gotowania i doprawiana płowu jest tyle, ile uzbeckich gospodyń domowych. Możecie trafić na wersje uboższe (ryż, marchewka, mięso) i bogatsze (wszystkie wymienione składniki). Na pewno warto tego dania spróbować w kilku miejscach i w kilku odsłonach.

Płow "weselny" - zdecydowanie najpyszniejszy i najbardziej bogaty w składniki i przyprawy.
Manty - to uzbecka wersja chinkali, jednak w przeciwieństwie do gruzińskich pierożków nie mają w środku rosołu. Różnią się również kształtem, grubością ciasta (ciasto na manty jest niemal przeźroczyste, cienkie jak pergamin) i sposobem przyrządzania (gotuje się je w specjalnym kilkupoziomowym garnku, który po rosyjsku nazywa się matywarką albo mantysznicą).

Manty z mięsem.
Manty najczęściej spotyka się w wersji mięsnej (faszerowane wołowiną, z dodatkiem cebuli i przypraw). Warto też spróbować pierożków z dynią, są wyśmienite. Do tego dania podawany jest zwykle sos ze świeżych pomidorów i ziół z dodatkiem czosnku.

Manty z mięsem (po lewej) oraz z dynią (po prawej).
Łagman - numer 3 na liście najciekawszych uzbeckich dań. Trochę przypomina spaghetti, ale jest zdecydowanie bardziej tłusty. W skład dania wchodzi drobny makaron domowej roboty i niewielkie kawałki mięsa duszone z warzywami (m. in. papryką, cebulą, marchewką, pomidorami, kapustą, ziemniakami czy rzodkwią - kombinacji jest dużo). Danie (niestety) pływa w tłustym sosie, ale jest bardzo smaczne. Nie brakuje w nim uzbeckich przypraw. Czasami podawane jest z jajkiem (w postaci cieniutkich "wstążeczek"). Występuje w dwóch postaciach - jako danie główne lub zupa (wtedy sos zastępuje bulion). 

Łagman z jajkiem.
Naryn - to danie przenosi nas na stepy położonego niedaleko Kirgistanu. Dlaczego? Bo jednym z głównych składników diety koczowniczych ludów z tych terenów od wieków była konina. To ona jest podstawą narynu. Przygotowuje się go z cienkiego makaronu domowej roboty wymieszanego z drobniutkimi kawałkami koniny z dodatkiem cebuli i świeżo zmielonego pieprzu. Do dania podaje się gorący bulion i często większy kawałek mięsa. Sam makaron jest zimny (przynajmniej my na taki trafiliśmy), więc najwygodniej jest go jeść wymieszany z bulionem. 

Naryn.
Ciekawostek kulinarnych związanych z koniną jest w Uzbekistanie więcej. W sklepach można znaleźć np. suchariki o smaku koniny. (Suchariki to popularne w Rosji i krajach poradzieckich grzanki o różnych, czasami bardzo oryginalnych smakach - mój faworyt to smak mięsnej galaretki). Na bazarach i przydrożnych stoiskach bez problemu można też kupić kumys - napój alkoholowy robiony najczęściej z mleka klaczy, popularny wśród ludów środkowej Azji (m. in. w Kirgistanie, Mongolii czy Kazachstanie).

Dimljama - to potrawka z duszonego mięsa i warzyw. W jej skład (oprócz kawałków wołowiny bez kości) wchodzą m. in. ziemniaki, bakłażany, marchewka, cebula, kapusta, papryka i pomidory. My mieliśmy okazję próbować wersji z dynią. Charakterystyczne dla tego dania jest to, że wszystkie składniki lądują w garnku pokrojone w spore kawałki. 

Szaszłyki i kebaby - podobnie jak na Kaukazie, w Uzbekistanie to danie również znajdziemy wszędzie. Jednak o ile np. w Gruzji można trzymać się zasady, że szaszłyki przygotowuje się z kawałków mięsa, a kebaby - z mięsa mielonego, w Uzbekistanie sprawa nie jest taka prosta. Czasami w menu rodzajów kebabów jest tyle, że nie wiadomo, co się tak naprawdę dostanie (mogą to być np. kawałki grillowanej baraniny z kością), więc najlepiej dopytać o szczegóły przy składaniu zamówienia. Co ciekawe, szaszłyk i kebab to często najtańsze dania w karcie - bywają bowiem niewielkich rozmiarów (więc  zamiast jednego trzeba zamówić trzy) i podaje się je praktycznie bez dodatków, posypane świeżą cebulą.

Obiad w samarkandzkiej czajchanie niedaleko miejskiego bazaru. Kebab, lepioszka, sałatka i zielona herbata.
Kuchnia uzbecka raczej nie przypadnie do gustu wegetarianom. Większość dań dostępnych w restauracjach jest mięsna i do tego bardzo tłusta. Dominuje wołowina, dużo tańsza niż w Polsce. Można też zjeść potrawy z baraniny czy drobiu. My próbowaliśmy np. czachobili - kawałków kurczaka w pomidorowym sosie, z dodatkiem cebuli, czosnku, kolendry i innych przypraw (danie co prawda kaukaskie, ale kilka razy pojawiło się w menu).

A propos menu, w mniejszych lokalach możemy go nie znaleźć. Zamiast tego na ścianie będzie wisiał plakat ze zdjęciami oferowanych potraw. To całkiem wygodne rozwiązanie, zwłaszcza, jeśli nie znamy języka rosyjskiego. Gorzej, jeśli w czajchanie nie ma karty dań w żadnej postaci (nawet tej piktograficznej). Wtedy należy po prostu zapytać, co można zjeść. Nie zdziwcie się, jeśli właścicielka albo kelnerka zaprowadzi Was do kuchni i pokaże, co możecie zamówić. Ja z takiego rozwiązania korzystałam dwa razy. Dzięki temu możecie też rzucić okiem, w jakich warunkach przygotowane jest wasze jedzenie. :)

Czachobili
Zupy - to zdecydowanie słaba strona uzbeckiej kuchni. Wszystkie zupy, których próbowaliśmy były wodniste, tłuste i nijakie. Obronił się tylko łagman w wersji "płynnej" i rosyjska soljanka. 

Przystawki - bakłażany, bakłażany i jeszcze raz bakłażany. Pod tym względem Uzbekistan nie zawodzi. Jak zwykle są genialne, i to w każdym wydaniu - smażone, zapiekane z serem, w sałatkach. Tych ostatnich w kartach dań również nie brakuje. Nawet w najmniejszych czajchanach można dostać popularną również na Kaukazie sałatkę ze świeżych pomidorów i ogórków, czyli (jak mawia mój paputczik mięsożerca) "kupkę warzyw z zieleniną".

Pyszna przystawka z bakłażanów z sosem pomidorowym.

Lepioszki - czyli uzbeckie pieczywo, znacznie bardziej popularne i dużo smaczniejsze, niż chleb w bochenkach (taki mieliśmy okazję jeść tylko w pociągu). W każdym regionie Uzbekistanu lepioszka ma inny kształt i inaczej smakuje. Najlepszą podobno wypieka się w Samarkandzie - o jej wyjątkowym smaku krążą legendy.

Uzbeckie lepioszki.
Lepioszki charakteryzuje piękny złoty kolor i różnorodne wzorki na powierzchni ciasta, które robi się specjalnym "stemplem". Często środek posypuje się kilkoma ziarnami czarnuszki (dodają one pieczywu przyjemnego aromatu i są pyszne).

"Stempel" do  lepioszki (w wersji "dla turystów", normalnie nie ma żadnych zdobień).
Lepioszki wypieka się w specjalnym glinianym piecu (ros. tandyr), przyklejone do jego ścianek. Taki piec często jest "mobilny" - umieszcza się go na wózku i "parkuje" pod sklepem, w okolicach bazaru,albo gdzieś w centrum miasta (dzięki temu świeżą, jeszcze ciepłą lepioszkę mieliśmy okazję kupić np. spacerując wieczorem po Bucharze). 

Tandyr - piec do wypiekania lepioszki.
W tego typu piecach wypieka się jeszcze jedną popularną uzbecką przekąskę - samsę, czyli odpowiednik rosyjskiego pirożka. Jest to całkiem smaczna bułeczka z mięsnym farszem. Można ją kupić na każdym kroku. Najlepiej smakuje na ciepło. 

Czas zamówić coś do picia! Pod ty względem w Uzbekistanie króluje herbata, najczęściej zielona, bez cukru. Podaje się ją w małych czajniczkach, a pije z niewielkich miseczek, czyli tzw. pijałek. Taki zestaw do herbaty to jedna z rzeczy, które warto sobie z Uzbekistanu przywieźć. Naczynia są pięknie zdobione i ręcznie malowane, nie ma dwóch takich samych pijał, każda jest unikalna.

Ręcznie malowane uzbeckie naczynia. 
Z piciem herbaty wiążą się oczywiście określone rytuały. Zgodnie z tradycją żeby lepiej się zaparzyła i wymieszała, przed podaniem należy najpierw dwukrotnie napełnić nią jedną z pijałek, po czym wlać napój z powrotem do czajniczka, a następnie nalać go po raz trzeci i dopiero wtedy pić. Ważne też, aby nigdy nie podawać gościom pijałki wypełnionej herbatą po brzegi. Z dobrym tonie jest, aby napełnić ją do połowy - w ten sposób okazujemy szacunek osobie, którą częstujemy.

Herbata w Uzbekistanie jest bardzo tania. W czajchanach można ją dostać już za 1000 sumów (czyli ok. 85 groszy) za czajnik. Wszystkie dodatki, np. cukier czy cytryna, są dodatkowo płatne. (Co ciekawe, cytryna potrafi podbić cenę herbaty nawet 5-6-krotnie, Uzbecy importują cytrusy z innych krajów, więc są one dosyć drogie). Na pewno warto spróbować herbaty z przyprawami, np. z kuminem i kurkumą, albo z cukrem i cynamonem.

Pyszna herbata z dodatkiem kuminu, a do tego słodka uzbecka chałwa.
A co do herbaty? Na pewno uzbecka chałwa, która pod względem konsystencji trochę przypomina nasze krówki (te kruche), jest diabelnie słodka i pyszna. Można też skusić się na suszone owoce lub świeże melony (Uzbecy twierdzą, że najlepsze na całym świecie). 

Wybór suszonych owoców na bazarach jest naprawdę duży.
I jeszcze jedna przekąska, której obowiązkowo należy spróbować - orzeszki ziemne w cukrze (albo w sezamie - jeszcze smaczniejsze), czyli uzbeckie m&m'sy. ;)

Orzeszki ziemne w cukrze.
Dla uzależnionych od kawy mam smutną wiadomość. W Uzbekistanie nie jest zbyt popularna, nawet w restauracjach. Jeśli w menu widnieje po prostu pozycja "kawa", bardzo często jest to napój 3w1 z ogromną ilością cukru. Kawę z ekspresu można dostać w lokalach typowo turystycznych i trochę trzeba się nachodzić, żeby ją znaleźć.

Uzbecy (jak to muzułmanie) nie piją też zbyt dużo alkoholu. A że nie są smakoszami, nie mają się w tej materii czym pochwalić. Do najpopularniejszych piw należą Sarbast (robiony przez UzCarlsberg) i Pulsar (piwo na jakiejś czeskiej licencji, z piwem czeskim niemające nic wspólnego) - oba bardzo przeciętne, można je wypić, jeśli są dobrze schłodzone. Jest jeszcze kilka innych miejscowych marek, ale nie warto o nich wspominać. Wino też Uzbekom nie za bardzo wychodzi. Jest zdecydowanie przesłodzone i ciężkie. 

Na koniec jeszcze kilka słów o tym, co nadaje życiu smak - o ziołach i przyprawach. Stoiska na uzbeckich bazarach wręcz uginają się pod ich ciężarem. W kuchni najważniejszą rolę odgrywają kumin (zira) i kolendra (kinza). Składnikiem wielu dań są też mielona papryka, chilli i kurkuma. Z ciekawszych przypraw warto wspomnieć jeszcze o anyżu, czarnuszce, berberysie i szafranie. Na bazarach można też dostać gotowe mieszanki przypraw do wybranych dań - handlarze przygotują je dla nas na miejscu. 

Bazar Czorsu w Taszkiencie.
To, czego zabrakło mi w Uzbekistanie to porządna książka kucharska z przepisami uzbeckiej kuchni. W żadnej z 4 największych księgarni w Taszkiencie nic ciekawego na temat gotowania nie znalazłam. Dopiero w Samarkandzie udało mi się upolować niewielką broszurkę o tradycyjnych uzbeckich daniach. Jeśli jesteście zainteresowani przepisem na któreś z nich, znajdziecie mnie na Facebooku. Smacznego! :)

"Uzbecka kuchnia. Legendy, tradycje i obyczaje"

piątek, 25 września 2015

Czego NIE trzeba się bać w Uzbekistanie - zapiski z podróży (cz. 1)

Kiedy mówiłam komuś „niewtajemniczonemu”, że wybieram się do Uzbekistanu, reakcja bardzo często sprowadzała się do pytania: „A nie boisz się tam jechać?”. Na początku reagowałam delikatnym rozbawieniem i tłumaczyłam, że nie ma się czego bać. Na twarzy mojego rozmówcy nadal jednak rysowało się niedowierzanie. Jego spojrzenie mówiło: „Po cholerę chcesz jechać w ten trzeci świat, przecież tam nie ma niczego ciekawego”.

Co innego, gdy miałam do czynienia z ludźmi, którzy na podobnych podróżach zdarli sobie buty i zamiast po Polach Elizejskich woleli spacerować po Alei Rustawelego. Oni to rozumieli. Pewnie chętnie by się przyłączyli, ale w tym roku w planach mieli Pamir, Bajkał, Azerbejdżan...

Samarkanda - najbardziej "turystyczne" miasto Uzbekistanu.

Tyle, że takich ludzi było bardzo mało. Mało było też podróżników/turystów, których spotkaliśmy podczas dwutygodniowego pobytu w Uzbekistanie. Spacerując wokół zdobionych niebieską ceramiczną płytką przepięknych medres i minaretów, sącząc herbatę w małych klimatycznych czajchanach czy z zawrotną prędkością przemierzając dżipami dno dawnego Morza Aralskiego zastanawialiśmy się, dlaczego do tej pory tak mało ludzi odkryło ten kraj.

Powody są dwa (a właściwie jeden) - wiele osób nic o Uzbekistanie nie wie, a przez to trochę obawia się podróżować w to miejsce. Niesłusznie. Uzbekistanu bać się nie trzeba, chociaż warto przygotować się psychicznie na spotkanie z zupełnie inną rzeczywistością społeczno-polityczną. :)

Czego NIE trzeba się bać w Uzbekistanie


Fundamentalizm islamski i terroryzm – Uzbekistan to nie Afganistan i mimo, że graniczy z tym krajem, a większość Uzbeków to wyznawcy islamu, władza państwowa ma charakter świecki i skutecznie zwalcza wpływy fundamentalistycznych ruchów religijnych. Prawnie zabronione jest np. wygłaszane przez muezina z minaretu wezwania do modlitwy. Sami Uzbecy do kwestii religii podchodzą dosyć liberalnie. Kobieta może w tym kraju czuć się bezpiecznie, nawet podróżując w pojedynkę (moim zdaniem zawsze jednak warto znaleźć sobie chociaż jednego paputczika). Jeśli chodzi o terroryzm, Uzbekistan jest o wiele bezpieczniejszy niż Turcja czy Egipt, gdzie co roku ściągają miliony turystów.

Minaret Kaljan, Buchara.
Dyktatura, biurokracja, formalności – Od 1991 roku w Uzbekistanie niepodzielnie rządzi prezydent Islom Karimov. Demokracja i prawa człowieka to w tym kraju pojęcia martwe. Uzbecy o władzy i polityce rozmawiają niechętnie i nigdy publicznie nie wygłaszają krytycznych opinii. Długotrwała i dosyć kosztowna procedura wizowa (70 dolarów za wizę 15-dniową + 40 dolarów za voucher turystyczny), obowiązek meldunkowy i duża liczba milicjantów, których zadaniem jest kontrola wszystkiego i wszystkich może zniechęcać do odwiedzenia tego kraju.

Niesłusznie, bo z roku na rok sytuacja (przynajmniej z punktu widzenia turystów) poprawia się. Nie ma się co oszukiwać – kontrole nadal zdarzają się na każdym kroku (w metrze, w muzeach, przy drogach), ale milicjanci nie wydają się jakoś szczególnie przykładać do swojej pracy. Z zaciekawieniem przeglądają zagraniczny paszport, pytają, jak się nam podoba w Uzbekistanie, czasem zajrzą do plecaka i przejrzą zdjęcia w przewodniku. Do turystów odnoszą się raczej obojętnie. Jeśli tylko nie robimy zdjęć obiektom strategicznym (np. Amu-Darii na granicy uzbecko-afgańskiej czy wnętrzom stacji metra), nie mamy się czego obawiać.

Konspiracyjne, robione z ukrycia zdjęcie taszkienckiego metra.
Uzbekistan słynie z bardzo restrykcyjnego obowiązku meldunkowego. Każdy nocleg spędzony w tym kraju musi być udokumentowany rejestracją w hotelu lub biletem kolejowym (dla osób podróżujących rowerami sprawa jest nieco łatwiejsza – muszą meldować się w hotelach raz na 3-4 dni). Tyle tylko, że nikt małych karteczek z meldunkiem powciskanych we wszystkie zakamarki paszportu nie sprawdza. Tak przynajmniej było w naszym przypadku. No ale trzeba je kolekcjonować i na wszelki wypadek zawsze trzymać przy sobie.

Karteczki z meldunkami i bilety kolejowe, które kolekcjonowaliśmy przez całą podróż.
Kradzieże i łapówki – Niewyobrażalna liczba ubranych w zielone mundury milicjantów patrolujących ulice uzbeckich miast w połączeniu z surowym prawem sprawia, że osoby podróżujące po kraju mogą czuć się całkiem bezpiecznie (pod tym względem Uzbekistan bije na głowę Europę). Nocą jedynym zagrożeniem dla turystów są otwarte studzienki kanalizacyjne, głębokie na pół metra rynsztoki i wielkie dziury w chodniku.  Milicjanci łapówek na turystach nie wymuszają (piszę to na podstawie własnego doświadczenia), chociaż niektórzy lubią sobie dorobić na boku. Dotyczy to funkcjonariuszy, ochraniających najważniejsze zabytki, którzy mogą zaproponować Wam „sprzedaż” biletu wstępu z pominięciem oficjalnej kasy (po cenie identycznej, co oficjalna).

Głębokie rynsztoki, wysokie krawężniki i otwarte studzienki kanalizacyjne to największe niebezpieczeństwo uzbeckich miast.
Higiena i warunki sanitarne – Z tym w Uzbekistanie jest średnio. Co prawda kuchnie w czajchanach (uzbeckich kawiarniach, gdzie można nie tylko wypić herbatę, ale też zjeść obiad) nie spełniają zbyt wielu norm sanitarnych, podobnie jak stoiska z mięsem (u rzeźnika można np. nie tylko kupić kawał wołowiny, ale też wymienić dolary po czarnorynkowym kursie), a w publicznych toaletach często brakuje mydła (albo leży w nich jakieś smutne mydło w kostce, które w ogóle się nie pieni, za to świetnie roznosi bakterie), jednak jedzenie zwykle jest świeże i smaczne. Aby uniknąć problemów wystarczy przestrzegać elementarnych zasad, np. unikać opustoszałych lokali i jeść tam, gdzie jest dużo miejscowych. Duży ruch to gwarancja, że serwowane dania będą świeże. Warto nosić ze sobą mokre chusteczki, mydło i żel antybakteryjny, bo nie zawsze jest okazja umyć ręce przed jedzeniem. 

Stoisko z mięsem na bazarze w Chiwie.

sobota, 15 sierpnia 2015

Czeski "topielec" - idealny do piwa

Utopenec (czyli po polsku pływak, chociaż ja wolę nazywać go topielcem) to obok marynowanego hermelina jedna z najpopularniejszych przekąsek serwowanych do piwa. Można go zamówić w niemal każdej gospodzie.

Jest to danie bardzo proste i niezwykle smaczne. Jego sekret tkwi w špekáčku - niewielkiej kiełbasce wieprzowo-wołowej z dodatkiem słoniny, przyprawionej czosnkiem, pieprzem i gałką muszkatołową. Na taki rodzaj wędliny nie natrafiłam nigdzie w Polsce. Trochę przypomina nasze serdelki, jest jednak dużo smaczniejsza, bardziej tłusta, soczysta i syta. To zasługa boczku, którego kawałki widać doskonale po przekrojeniu špekáčka. 

Špekáček po raz pierwszy pojawił się w Czechach pod koniec XIX wieku. W tej chwili wędlina należy do produktów chronionych w Unii Europejskiej ze względu na tradycyjny sposób produkcji i skład. 

Jak już wspomniałam, špekáček marynowany w pikantnej zalewie octowej z dodatkiem dużej ilości cebuli nazywany jest utopencem. Jeśli nie próbowaliście tego dania, powinniście to zrobić przy okazji kolejnej wizyty w Czechach. Możecie też samemu spróbować odtworzyć smak tej przekąski. Na pewno nie uda się to w 100% - trudno będzie znaleźć godny zamiennik dla czeskiego špekáčka - niemniej jednak tak czy tak powstanie bardzo smaczna przekąska, która sprawi, że choć przez chwilę poczujecie się tak, jakbyście siedzieli przy piwie w jakiejś niewielkiej czeskiej gospodzie. 

Jak przygotować domowe utopence

Składniki:

- 0,75-1 kg szpekaczki/serdelków
- 2 cebule
- połowa czerwonej papryki
- papryczki pepperoni/chilli

Zalewa:

- 0,4 l octu
- 0,6 l wody
- 1 łyżka soli
- 3 łyżki cukru
- 1 łyżka oleju
- 3-4 listki laurowe
- kilka ziarenek ziela angielskiego
- 1 łyżeczka czarnego ziarnistego pieprzu

Przygotowanie:

Należy rozpocząć od przygotowania zalewy. Wszystkie składniki zagotować i trzymać na ogniu ok. 5 minut. Następnie odstawić do wychłodzenia.

Cebulę pokroić na cienkie piórka, a paprykę na wąskie paseczki. Serdelki naciąć wzdłuż na tyle głęboko, aby w powstałe zagłębienie włożyć cebulę i paprykę. Tak przygotowane dosyć ciasno ułożyć w dużym słoiku. Wrzucić do niego ostre papryczki i zalać ostudzoną zalewą. Słoik dobrze zamknąć i odstawić do lodówki na minimum tydzień.

Utopence najczęściej podaje się z chlebem (najlepiej z dodatkiem kminku - w Czechach taki chleb jest bardzo popularny, u nas spotyka się go rzadziej). Pełnię ich smaku wydobędzie kufel dobrze schłodzonego piwa. Smacznego! :)