sobota, 20 sierpnia 2011

To má klíd

Knajpa na praskim Żiżkowie. Stoję przy barze już od dobrych 5 minut i czekam, aż barman zwróci się do mnie z pytaniem: co podać? Raz po raz spoglądam w jego stronę, licząc, że przyciągnę jego uwagę. Na nic moje wysiłki! Jakbym była niewidzialna. Odzywam się nieśmiało, ale jak tylko otwieram usta, żeby poprosić o trzy zimne piwa z kija, barman spogląda na mnie i mówi: „Spokojnie, to nie McDonald's, trzeba poczekać na swoją kolejkę”. Po czym wskazuje na kilka osób siedzących obok mnie i tłumaczy, że one też czekają, żeby złożyć zamówienie. Czekają i w ogóle nie wydają się zniecierpliwione. Od 10 minut spokojnie patrzą, jak barman leniwie nalewa piwo do kufli, miesza drinki i parzy kawę. Wszystko w żółwim tempie. Rzeczywiście, nie jest to McDonald's. Rzecz w tym, że nikt spośród zebranych nie oczekuje ekspresowej obsługi. Mają czas. Przychodzą do knajpy, żeby w spokoju wypić zimne piwo, porozmawiać. Większość to stali bywalcy. Znają barmana, znają siebie nawzajem. Nigdzie im się nie spieszy i nie przeszkadza im, że muszą poczekać kilka minut na kufelek ciemnego Kozła albo złocistego Pilsnera (piwo zdecydowanie przereklamowane). 

Jak powiedział Marks: byt określa świadomość, czyli z polskiego na nasze: punkt widzenia zależy od punktu siedzenia. Zasadnicza różnica między Czechami i Polakami opiera się właśnie na tym stwierdzeniu. Jak Polak przychodzi do pubu, chce, żeby barman szybko go obsłużył, najlepiej z uśmiechem od ucha do ucha i uprzejmym „proszę”. Aaa, i niech nie liczy na napiwek. To już pensja mu nie wystarcza? Polak pracuje od rana do nocy, chce sobie odpocząć wieczorem, wypić piwo, a że piwo drogie, to już na napiwek nie starcza. Zresztą, nie ma nic za darmo. Nie zwykliśmy płacić za coś dwa razy. Polski barman psioczy na klienta, ale kiedy idzie do restauracji w 9 przypadkach na 10 zachowuje się dokładnie tak samo. Tyle zostało z naszej słynnej polskiej solidarności (szkoda, że to słowo, którym ludzie rozmaitego autoramentu wycierają sobie usta od 30 lat, nic już dzisiaj nie znaczy).

U Czechów, którzy socjalizm wyssali z mlekiem matki w okresie dwudziestolecia międzywojennego, Marks nie przystaje tak bardzo do rzeczywistości. Bo czy się siedzi na barem, czy przy knajpianym stoliku, jest się cały czas tym samym człowiekiem. Nikt nie wymaga od barmana, żeby się uwijał jak w ukropie. Mimo swojej opieszałości cały czas może liczyć na napiwek. Ale też barman nie narzeka na kolejki na poczcie, a urzędniczka cierpliwie stoi w ogonku do kasy w jednym z tysięcy Albertów. Takie właśnie wyobrażenie o Czechach wykluło się w mojej głowie kiedy przez 20 minut czekałam na swoje piwo. Może to utopia, pobożne życzenia, może nie znam na tyle kraju i ludzi, więc wyciągam pochopne wnioski. Ale zamierzam twardo obstawać przy swoim, bo na tyle, na ile znam i rozumiem czeską mentalność wiem jedno: najważniejszy dla Czechów jest spokój, czyli tzw. klíd.

Pięknie opisał to Mariusz Szczygieł w tekście „Pod nieobecność pana Hrabala”:

Jeśli kultura czeska jest piosenką, to jej refren zawsze ma słowo „spokój”: „Proszę spokojnie poczekać”, „Proszę spokojnie spróbować”, „Proszę spokojnie napisać”, „Tylko spokój...”. Absolutnym władcą refrenów jest określenie spokoik (…)- klídek. W języku czeskim zdrobnienie ma też słowo „miejsce”, místo na místečko. Kiedyś w gazecie przeczytałem o „kosmosiku” (vesmírek). Niekiedy Czechom wyjaśniam, że w Polsce od tych słów zdrobnień nie mamy, bo każde społeczeństwo zdrabnia to, co chce obdarzyć czułością. My w Polsce mamy więc zdrobnienie od słowa „wódka”. (M. Szczygieł, Pod nieobecność pana Hrabala, [w:] Zrób sobie raj, Wydawnictwo Czarne, Wołowiec 2010, s. 46.)

W czeskim refrenie pobrzmiewa spokój. I ja byłam spokojna, czekając na swoje piwo. Barman chyba docenił moje wysiłki, bo po kilku minutach, zmagając się z zamówieniem wyjątkowo niezdecydowanej klientki, zaproponował mi kawałek swojego jabłecznika, który podjadał przez cały czas z talerzyka stojącego za barem. (Máte chuť na buchty?). Owszem, zjadłam ciastko, bo wyglądało wyjątkowo apetycznie. Było smaczne. Tylko, że kiedy przyszła moja kolej, właśnie je przeżuwałam i przy próbie złożenia zamówienia barman zwrócił mi uwagę, że nie mówi się z pełnymi ustami. Przełknęłam ten docinek razem z ostatnim kęsem ciasta i poprosiłam w końcu o trzy piwa. Nalewanie trwało kolejne 5 minut, bo trzeba było poczekać, aż gęsta jak budyń piana zejdzie i będzie można dolać złocistego płynu do pełna. 

Jaki morał z tej historii? Ano, że w Czechach życie toczy się trochę innym tempem. Nikt nigdzie się nie spieszy, nikt nikogo nie popędza, a jak popędza, to wiadomo, że albo nadgorliwy, albo nietutejszy. Kolejny dowód: spróbujcie w weekend znaleźć na Żiżkowie otwarty sklep, który nie byłby własnością obcokrajowców (w przeważającej części Wietnamczyków), albo częścią jakiejś większej sieci (Żabka). W weekend nikt tutaj nie pracuje. W dni powszednie korzysta się też niekiedy z przerw obiadowych (ten relikt komunizmu ostał się jeszcze w Rosji, w Czechach spotkałam się z tą praktyką raz czy dwa razy). „Po co się spieszyć? Przecież do końca życia mamy na to czas”.
Live and let live. Kwintesencja czeskości. Coś, czego w Polsce cały czas brakuje i brakować będzie, bo nie taki jest nasz narodowy charakter. 

(…) czeska kultura daje szansę na spokój, na zajęcie się bardziej sobą niż światem. A Polak zasypia z kulą ziemską na piersiach. (Mariusz Szczygieł - Ta chmura nade mną, http://polki.pl/zycie_gwiazd_znaniilubiani_artykul,10021969.html?print=1 ).

Przez nasz mesjanizm i snobizm jesteśmy skazani na dźwiganie tej kuli. Ale chyba nam odpowiada ta syzyfowa praca, bo zajmujemy się nią już kilkaset lat i nie wydajemy się zmęczeni. 

piątek, 22 kwietnia 2011

Rózgą po łydkach

Podczas gdy polscy chłopcy w lany poniedziałek biegają za przerażonymi dziewczętami z brzozowymi gałązkami i wiadrami wody, radośnie pokrzykując „śmigus-dyngus”, u naszych południowym sąsiadów smaga się panie po łydkach pomlázkami, czyli rózgami, splecionymi z wierzbowych gałązek (zwykle ośmiu), ozdobionych kolorowymi wstążkami.  


Pomlázka (inaczej mrskačka, mrskut, šlehačka, švihačka, hodovačka, houdovačka, karabáč, sekačka, dynovačka, pamihod, korbáč, karabina, čugár, tatar lub  žila) jest, obok pisanek, czymś, bez czego w Czechach nie byłoby Wielkanocy. Nazwa ta pochodzi od słowa pomladit, czyli odmłodzić. Uderzenie kobiety pomlázką ma jej bowiem zapewnić zdrowie, siłę i płodność na kolejny rok. Jest więc raczej pożądane, a panie, które w Wielkanocny Poniedziałek nie dostąpią tego zaszczytu, czują się pominięte. Zgodnie z tradycją, za atak rózgą kobieta musi mężczyźnie podziękować i podarować mu malowane jajko (Velikonoční kraslice). 

Zwolennicy teorii psychoanalizy twierdzą, że smaganie kobiecych łydek pomlázką jest symbolem aktu seksualnego. Rózga symbolizuje męski członek, a pisanka – żeńską płodność.

Dla tych, którzy chcieliby upleść sobie pomlázkę, zamieszczam krótki film instruktażowy.


środa, 9 marca 2011

Zdławienie rewolucji i koniec marzeń o reformowaniu socjalizmu

Praga, lato 1968. Wkroczenie na teren Czechosłowacji wojsk Układu Warszawskiego oznaczało koniec reform Praskiej Wiosny i ostateczną klęskę socjalizmu z ludzką twarzą. 

Książki nie gryzą

Opublikowane niedawno wyniki badań prowadzonych przez Bibliotekę Narodową ujawniły smutną prawdę - Polacy nie czytają książek. Nie zaglądają do nich nawet osoby z wyższym wykształceniem. 56% badanych w ciągu ostatnich 12 miesięcy nie miała kontaktu z książką.

Jak zmienić tę sytuację? Jednym ze sposobów może być kampania społeczna, której celem byłoby zachęcenie Polaków do czytania. I tu warto wziąć przykład z naszych południowych sąsiadów. Niedawno w Czechach narodziła się inicjatywa Čtenářství.knihovna.cz. Jej zadaniem jest przekonanie Czechów, że książek nie trzeba się bać. Służą temu m.in. dwa całkiem udane spoty telewizyjne.






sobota, 12 lutego 2011

Czeski "robotman"

Kiedy Stanley Povoda mieszkał w USA, powtarzał wszystkim, że słowo robot wymyślili Czesi, a dokładniej Josef Čapek – brat słynnego pisarza. Gdyby nie on, Karel Čapek ochrzciłby stworzone przez siebie postaci mianem laboři, po czesku oznaczającym robotników. Zamiast tego powstały roboty. Karel Čapek tworzył je tylko na papierze. Stanley Povoda od 15 roku życia zajmuje się ich konstruowaniem w rzeczywistości. 

Swojego pierwszego robota zbudował zainspirowany twórczością Čapka. Działo się to w Czechosłowacji pod koniec lat 50. Wtedy nikt jeszcze nie słyszał o „Gwiezdnych Wojnach” (w 1959 roku George Lucas, rówieśnik Povody, marzył o karierze kierowcy rajdowego, jego obsesja na punkcie kina narodziła się dopiero kilka lat później). Czechosłowacja powoli otrząsała się z dekady stalinowskiego terroru, a młody Povoda (który wtedy nosił jeszcze imię Marian – zmienił je po przeprowadzce do USA twierdząc, że jest za bardzo kobiece) siedział w  piwnicy i ze śmieci budował swoje pierwsze dzieło.

Pół wieku później roboty nadal są jego pasją. Przez te 50 lat przeżył m.in. kilka nieudanych prób ucieczki z Czechosłowacji, pobyt w więzieniu, wyjazdy do Włoch, Francji i Kanady, emigrację do USA, życie na Zachodzie oraz powrót do Pragi na początku lat 90. Povoda przyznaje, że żyje jak Nomada. Nigdzie nie może zagrzać miejsca na dłużej. Roboty zawsze były i nadal są jedynym stałym elementem w jego życiu.

Oprócz elektroniki, pasją Povody jest też muzyka. W tej chwili pracuje nad stworzeniem kapeli, na którą składać się będzie dziewięć robotów. Siedem już powstało, pozostałe dwa niedługo zostaną ukończone. Pierwszy koncert ten nietypowy zespół da 13 maja (w urodziny jego twórcy) w praskiej Meet Factory.

Wszystkich, którzy chcieliby dowiedzieć się czegoś więcej na temat czeskiego „robotmana” oraz jego nietypowej pasji zachęcam do lektury artykułu Iana Willoughby'ego.

wtorek, 8 lutego 2011

Vanočni cukrovi, czyli Boże Narodzenie w lutym

Choć Boże Narodzenie (na szczęście) mamy już za sobą, postanowiłam umieścić na blogu dwa przepisy na tradycyjne czeskie ciasteczka świąteczne – vanočni cukrovi. Przepisy znalazłam w książce Jolanty Piątek „Obrazki z Czech”. Może ktoś się skusi i spróbuje upiec sobie kilka pierniczków.


Orzechowe miodowe pierniczki

Składniki:
350 g mąki, 200 g cukru pudru, 5 g sody oczyszczonej, dwa jajka, 1 łyżeczka cynamonu, 5 zmielonych goździków, 2 łyżki miodu, 40 g zmielonych orzechów

Przygotowanie:

Rozmieszać cukier, sodę, jajka, cynamon, goździki, ogrzany miód, zmielone orzechy z przesianą mąką. Zagnieść i zostawić na chwilę. Rozwałkować na omączonej desce na grubość ok. 3 mm i foremką wykrawać pierniczki. Natrzeć żółtkiem, ozdobić orzechowym jądrem, wyłożyć na wytłuszczoną formę i piec w ciepłym piekarniku.

Nadziewane koszyczki

Składniki:
Ciasto – 32 dkg mąki, 10,5 dkg cukru, cukier waniliowy, skórka cytrynowa, 18 dkg masła, szczypta cynamonu, 1 żółtko, 1 łyżka mleka
I nadzienie – 18 g cukru, 1 białko, sok z 1,5 cytryny, 18 dkg zmielonych orzechów, wiśnie z kompotu lub kandyzowane
II nadzienie - 25 dkg masła, 18 dkg cukru, cukier waniliowy, 1 żółtko, 1/8 litra mleka, 1 łyżka grubej mąki, 2 łyżki rumu

Przygotowanie:
Składniki ciasta wyrobić na gładką masę. Nakładać do foremek w kształcie koszyczka na grubość 2 mm. Po upieczeniu wystudzić. Nakładać I nadzienie, do którego na wierzch wkładać wiśnię, potem drugą masę. Po zastygnięciu koszyczki polewać czekoladą, na wierzch położyć jądro orzecha.
I nadzienie: cukier utrzeć z białkiem i sokiem, następnie dodać orzechy i wypełnić koszyczki.
II nadzienie: masło, cukier, cukier waniliowy i żółtko utrzeć. Zagotować kaszkę z mleka i mąki. Ostudzoną kaszkę dodawać stopniowo do masy, na końcu dodać rum.

poniedziałek, 7 lutego 2011

13 rzeczy, których być może nie wiedzieliście o Czechach

Dlaczego warto przeczytać książkę „Obrazki z Czech” Jolanty Piątek? Czechofilom nie jest potrzebny żaden argument, sam tytuł stanowi wystarczającą zachętę. Dla pozostałych czytelników, oto 13 powodów przemawiających za tym, żeby z książką Pani Piątek się zapoznać. Nie lubię pisać (i czytać) recenzji, więc przedstawiam je w postaci ciekawostek, które znalazłam w „Obrazkach z Czech”. Czy wiedzieliście, że:

1) W większości czeskich domów domofony używane są jak dzwonki. Drzwi wejściowe, niezależnie od tego, czy mamy do czynienia z kamienicą, czy z wieżowcem, zamyka się na klucz i trzeba zejść, aby wpuścić gości do środka. Niepisanym obowiązkiem jest zdejmowanie butów przed wejściem do mieszkania. Dotyczy to domowników, gości, ale także odwiedzających dom urzędników oraz wszelkiego rodzaju usługodawców (hydraulik, monter, akwizytor). Dlatego w czeskich panelakach, czyli blokach z wielkiej płyty, można zobaczyć buty stojące bezpośrednio na klatce schodowej.

2) W czeskich mieszkaniach obowiązuje temperatura trenyrkova – musi być tak ciepło, by można było siedzieć w spodenkach gimnastycznych.

3) W czeskich szkołach dzieci obowiązkowo pobierają lekcje tańca i jazdy na nartach. Wypad w góry to stały element roku szkolnego.

4) Większość tradycyjnych czeskich hospod  ma swoich stałych gości (štamgast). Ich właściciele, ale także inni klienci, niechętnie odnoszą się do turystów, którzy mogą zostać wyproszeni z lokalu, pod pretekstem braku wolnych miejsc.

5) „Prażanie mnie rozumieją” - tak brzmi słynne zdanie, wypowiedziane przez Mozarta. Uczą się o tym dzieci w czeskich szkołach.
Giacomo Casanova

6) W pałacu w Bučovicach znajduje się tzw. salon zajęczy. Zdobiące go freski przedstawiają odwróconą rzeczywistość, w której to zające rządzą światem. Na ścianach można podziwiać m.in. wizje walk zajęcy z ludźmi, świętowanie zajęczego zwycięstwa, polowanie na ludzi i przyjęcie u królewskiej pary zajęcy.

7) Słynny uwodziciel Giacomo Casanova ostatnie 13 lat życia spędził w miejscowości Duchcov na północy Czech. Pełnił funkcję bibliotekarza w pałacu należącym do rodu Valdštajnów. Od 1785 roku służył za towarzysza hrabiemu Józefowi Karolowi Valdštajnowi.

8) Střik to zimne białe wino z wodą i lodem, z kolei svařak to określenie grzanego wina czerwonego.

9) W czeskim parlamencie funkcjonuje instytucja párováni: kiedy ma dojść do ważnych głosowań, a z jakichś istotnych powodów (choroba, wyjazd służbowy)  poseł czy to ze strony rządowej, czy to z opozycji nie może być obecny, druga strona także nie używa swojego jednego głosu. Jeden z posłów nie głosuje dla zachowania równowagi (stąd określenie párováni – równoważenie).

10) W filmie dokumentalnym poświęconym jego osobie były premier Czech Miloš Zeman wyznał, że pragnie, aby na jego pogrzebie zabrzmiały utwory Abby i Antonina Dvořáka.

11) Kiedy prezydent Vaclav Havel po raz pierwszy poważnie zachorował, umieszczono w szpitalu w sali wieloosobowej. Przebywając w szpitalu kilka lat później miał podobno zostać umieszczony z sali dla VIP-ów, ale pod warunkiem, że za ten przywilej dopłaci z własnej kieszeni 4500 koron za dobę. Tak właśnie działa w praktyce czeska demokracja i równość obywateli.

Pomnik kostki cukru w Dačicach
12) Wokół praskiego metra krąży pewna legenda: ponoć Czesi mogli wybrać, jaki prezent chcą otrzymać od Rosjan – pałac kultury czy kolej podziemną. Nie muszę chyba dodawać, na którą opcję się zdecydowali. Zamiast oszpecić miasto słusznie postawili na poprawę komunikacji.

13) Produkcję cukru w kostkach (słynnego czeskiego wynalazku) zainaugurowano w 1843 roku w miejscowości Dačice. Dzisiaj stoi tam kuriozalny pomnik przedstawiający gigantyczną kostkę cukru, mający upamiętnić to wydarzenie.

Książka Jolanty Piątek to relacja z 9 lat, które autorka spędziła w Czechach. Obok informacji o ciekawych miejscach i atrakcjach turystycznych, które niekoniecznie można znaleźć w pierwszym lepszym przewodniku, dziennikarka Radia Wrocław opisuje sprawy związane z życiem codziennym: komunikację miejską, służbę zdrowia, jedzenie, typowe rozrywki – ogólnie wszelkie kwestie, związane ze stylem życia i mentalnością Czechów. Mniej lub bardziej zabawne anegdoty przeplatają się z praktycznymi wskazówkami, dotyczącymi np. wypieku tradycyjnych czeskich bożonarodzeniowych ciasteczek. Jest też kilka zdań o polityce. Pośród wszystkich tych rozmaitości każdy czytelnik może znaleźć coś dla siebie.

sobota, 5 lutego 2011

Trochę więcej książek

Kilka dni temu przekonywałam, że współczesna literatura czeska ma czytelnikowi wiele do zaoferowania. Na dowód tego przedstawiam kilka pozycji nieujętych w poprzednim zestawieniu.

Strefa cyrkowa - Jachym Topol

Dawna siedziba szlachecka na zachód od Pragi czeskiej, pierwowzór tytułowego zamku z powieści Franza Kafki, staje się sceną niezwykłych wydarzeń, których ramy czasowe zakreślają koniec drugiej wojny światowej i praska wiosna. Sierociniec prowadzony przez siostry zakonne zostaje przejęty przez milicję, a dzieci mają odebrać szczególną edukację: nowi gospodarze palą dawne książki, interpretują przeszłość na własny sposób. Nastoletni Rosjanin Ilja, którego najprawdopodobniej porzucili rodzice, staje się na skutek takiego wychowania sabotażystą. Do sierocińca docierają pogłoski o inwazji państw Układu Warszawskiego, wybucha panika i chaos. Kiedy wśród załogi jednego z wkraczających radzieckich czołgów Ilja dostrzega swojego ojca, postanawia zaciągnąć się jako tłumacz i przewodnik.


Patriarchatu dawno miniona chwała - Pavel Brycz


Potoczysta, epicka opowieść o doświadczeniach środkowo-wschodnich Europejczyków – Ukraińców, Czechów i Niemców. Jej głównymi bohaterami są mężczyźni rodu Berezinków: świetnie wystylizowany na mitycznego patriarchę Ukrainiec Jefim Berezinko, jego syn Teodor, dalej syn Teodora Roland i wreszcie syn Rolanda Włodzimierz. Wędrujemy z nimi po Europie, rozpoznając mechanizm ludzkiego losu i przemijania, spotykając tragikomiczne postaci i zjawy niczym z nocnych koszmarów.

Cień katedry – Miloš Urban

Gdzieś w cieniu katedry znajduje się magiczne miejsce, gdzie spotkasz swoją przeszłość. Ukochana kobietę, którą już od dawna uważałeś za zmarłą, przyjaciela brutalnie zamordowanego i pochowanego głową w dół w poświęconej krypcie. Ciebie także ktoś usiłuje pozbawić życia, ale policja w tobie widzi mordercę. Jest jeszcze ktoś, kto od zawsze cię kocha - jego strzeż się przede wszystkim. „Cień katedry” to alchemiczny związek mrocznego thrillera i - niespodzianka - spowiedzi o utracie wiary oraz jej odzyskaniu.
 

Niebo pod Berlinem - Jaroslav Rudiš

Trzydziestoletni nauczyciel ucieka z Pragi do niemieckiej metropolii, gdzie zakłada zespół U-Bahn i poznaje dziewczynę... Główny bohater z niemal hrabalowskim wyczuciem języka naznaczonego żywą codziennością zapisuje głosy napotkanych w Berlinie postaci. To opowieść dla żywych i umarłych, która pędzi w niesłychanym tempie, jest aktualna i wesoła. Bezkompromisowe sceny zdobędą nie tylko młodego czytelnika czy miłośników Wima Wendersa i muzyki rockowej, ale również tych, którzy pamiętają NRD, plastikowych Indian, dwusuwy i Wyścig Pokoju. Powieść Rudisa ma zwariowany, surrealistyczny nieco klimat, znany z kultowego filmu „Kontrolerzy” Antala Nimroda.


Dogodna chwila, 1885 - Patrik Ouřednik

Patrik Ouřednik w swojej nowej książce cofa się w czasie, by ukazać źródła epoki totalitarnego zniewolenia jednostki i społeczeństw. Jak w soczewce ich zalążki widoczne są w utopijnych komunach, tworzonych przez europejskich idealistów w obu Amerykach w XIX wieku.
„Dogodna chwila, 1885” opowiada o krótkich, acz dających do myślenia dziejach jednej z takich anarchistycznych komun w Brazylii. Jak zwykle u Ouřednika jest to opowieść wyrafinowana literacko, pisana w formie listu głównego ideologa komuny do damy z wyższych sfer, oraz w formie dziennika, do bólu szczerze i naiwnie rejestrującego rzeczywistość. To, co im się przydarzyło – mimo wyrzeczeń, szlachetnych ideałów i wielkich nadziei – zadziwiająco przypomina los kwakrów, o których sami wyrażali się krytycznie i z wyższością, gdyż wyruszając do Nowego Świata „zabrali ze sobą swojego Boga, jeszcze bardziej bezlitosnego niż ten, któremu bili pokłony ich ojcowie”. I jedni i drudzy marzyli o wolnym życiu w zniewoleniu. „Ilu masz niewolników, tyle razy Bóg spogląda na ciebie z upodobaniem, tak brzmiało ich credo”. A niewolników znajdowali z łatwością, zarówno w najbliższym otoczeniu, jak i w sobie samych.

Inne miasto - Michal Ajvaz

Pierwsza w Polsce książka „czeskiego Borgesa”, za to zawierająca aż trzy formy wypowiedzi, w których Ajvaz okazał się mistrzem: tom wierszy, zbiór opowiadań i powieść. „Schulzowską osobność, wspartą równie świetnym umysłem i iście wizjonerską filozofią literatury, posiada pisarz czeski Michal Ajvaz. Z całym naciskiem powiadam , że Ajvaz to najwybitniejszy obecnie pisarz Europy Środkowej” (Jan Gondowicz).
 
 
Niekochana -  Arnost Lustig

Powieść „Niekochana” to pisane w konwencji dziennika refleksje siedemnastoletniej Perły Sch.-prostytutki w getcie w czeskim Terezinie. Jednym z jej kochanków jest przedstawiciel Rady Starszych. On usuwa jej nazwisko z listy więźniów do transportu, ona daje mu w zamian swą niewinność i zaufanie. Autor przedstawia niezwykły obraz wojennego świata, w którym piękno, młodość i pragnienie życia istnieją i mają swoje miejsce. Jedynie ich czas jest krótszy.

Premier i anioł – Ivan Klima

Piętnaście lat minęło, odkąd upadł komunizm. Premier był wtedy idealistą. Rzucił nawet pracę na Uniwersytecie, by móc cały swój czas poświęcić Państwu. Chciał zmieniać świat na lepsze, lecz świat się zmieniał bez jego udziału w sobie tylko wiadomym kierunku. Ani się obejrzał, gdy otoczyło go grono doradców – łapówkarzy, sprzedajnych ministrów i chciwych prawników. Na domiar złego żona go zdradza. Cóż, więc ma począć uczciwy polityk? Przystosować się, zrezygnować z posady czy oszaleć? Trudno powiedzieć, co wybrał premier, ale zaczął widywać anioła, który do złudzenia przypomina jego samego, tyle że piętnaście lat wcześniej. Może to i szaleństwo, lecz premier postanowił rad anioła słuchać i nie bacząc na trwającą kampanię przedwyborczą mówić prawdę i tylko prawdę, choć ta niejednemu mogła zaszkodzić. Niektórym jednak zaszkodzić niełatwo, więc premier wpada w poważne tarapaty…

Żelary - Kveta Legátová

Miejscowości Żelary nie ma na żadnej czeskiej mapie. To zagubiona w górach niewielka wioska, a właściwie kilka drewnianych chałup. Oto czasy tzw. pierwszej republiki (która powstała w 1920 r.), fabuła opowiadań obejmuje co najmniej dwie generacje mieszkańców Żelar (choć nie w porządku chronologicznym). Są to osobne opowieści o tych ludziach, a w każdym opowiadaniu mamy inną, główna postać. Na przestrzeni całej książki zmienia się spojrzenie na bohaterów, najczarniejsze charaktery okazują się ludźmi złamanymi przez jakąś osobistą tragedię, często ukrywaną przed innymi. Ci inni zaś - często sami dotknięci jakimś nieszczęściem - widzą świat przez pryzmat swoich własnych gorzkich doświadczeń. Miłość, nienawiść, śmierć i narodziny splecione razem . Do tego nędza, ciasne horyzonty małego świata, relacja surowa w swoim realizmie, a przy tym poetycka w warstwie językowej, w warstwie emocjonalnej zaś pozbawiona wszelkiego sentymentalizmu.

Dumny Bądźżeś - Irena Dousková

Chcecie się pośmiać, zawstydzić, powspominać? Oto opowieść o pierwszych latach normalizacji Husáka, przez które w szeregu mniej lub bardziej komicznych przygód i sytuacji z życia dzieci i dorosłych z pewnego powiatowego miasta prowadzi nas bystra, lecz odpowiednio do swojego wieku naiwna uczennica drugiej klasy szkoły podstawowej w Niczinie, Helenka Souczkowa. Lata największego marazmu, który nastąpił po okupacji radzieckiej w roku 1968, wszystkie ówczesne konwulsje społeczne i ucisk komunistycznej propagandy postrzega jakby tylko z zewnątrz, przez pryzmat historii rodzinnej, przez którą niezmiennie przeziera absurd tamtych czasów. „Dumny Bądźżeś” nie jest jednak powieścią społeczno-polityczną o latach siedemdziesiątych - najważniejszą zaletą tej książki jest niezwykle subtelna wrażliwość delikatnej, lecz spostrzegawczej małej dziewczynki, skonfrontowana z tragigroteskową rzeczywistością otaczającego ją świata, pozornie znajdującą się gdzieś „za szybą”, gdzieś za barwami ochronnymi dzieciństwa. „Dumny Bądźżeś” zalicza się do tych dzieł czeskiej i światowej literatury, w której dziecięca wypowiedź przez swoją intensywną autentyczność służy jako narzędzie do odsłonięcia i oskarżenia niedoskonałej rzeczywistości świata dorosłych.

Notatki wariata – Ivan Mladek

„Notatki wariata” to opowieść o Czechach widzianych oczyma nie do końca normalnego, acz nader spostrzegawczego Zuzana. Jego dykteryjki o ludziach, a także własnych zabawnych - chwilami wręcz nieprawdopodobnych - przeżyciach zachwycają trafnością obserwacji, skrzą się dowcipem godnym najlepszych tradycji czeskiej literatury. Ivan Mladek - twórca słynnego Josina z bazin - pisywał swe opowiastki o Zuzanie jako felietony do prasy codziennej. Niniejszy tytuł jest zbiorem tych tekstów.

wtorek, 1 lutego 2011

Cała Polska czyta Czechów

Literatura czeska od dawna cieszy się w Polsce sporą popularnością. Chętnie czytamy Hrabala, Kunderę czy Kafkę (choć jego dzieła należałoby raczej zaliczyć do literatury austriackiej, zapewne jednak wielu czytelników wychodzi z założenia, że skoro pisarz mieszkał w Pradze jego sława powinna spłynąć na naród czeski). Jednak ze znajomością dzieł współczesnych pisarzy jest gorzej. Nazwiska Denemarkovej, Topola, Ruta, Přidala czy Fischerovej ciągle nie są powszechnie znane, mimo że w Czechach twórcy ci zyskali sobie uznanie odbiorców.

Polskie wydawnictwa starają się wychodzić naprzeciw rodzimym czytelnikom. Ostatnia dekada przyniosła kilkadziesiąt ważnych publikacji, w dużej mierze oddających trendy panujące w czeskiej literaturze współczesnej. Choć dla przeciętnego czechofila liczba tłumaczeń w dalszym ciągu wydaje się być niewystarczająca, możemy się cieszyć, że najważniejsze książki trafiają na nasz rynek wydawniczy. 

Poniżej zamieszczam przegląd najciekawszych czeskich powieści ostatnich 10 lat. Dobór jest całkowicie subiektywny, oparty na moich własnych doświadczeniach czytelniczych.

Sylva Fischerová - Cud
Przekład: Agata Tarnawska, Wydawnictwo ATUT, Wrocław 2008

Dziesięć historii mniej lub bardziej poważnych, które obrazują czeską mentalność. Umieszczone zostały w realiach ostatnich trzydziestu lat. Czytelnik znajdzie tu sytuacje, jakie zna z własnego życia: imprezy przy beczce piwa, nie zawsze pożądane spotkania na dworcu, porządkowanie biblioteki ojca, szpitalne rozmowy na ginekologii, śmierć najbliższych...


Tomáš Přidal - Kokosowa małpa
Przekład: Dorota Dobrew, Wydawnictwo ATUT, Wrocław 2008

Zbiór krótkich groteskowych historyjek, które można by nazwać „jednominutowymi powieściami”, opatrzonych rysunkami autora. Książka opisuje naszą rzeczywistość, lecz jest to opis naznaczony wyimaginowaną optyką fantastycznych istot, które zjawiska i zdarzenia interpretują zupełnie inaczej niż my. Spróbujmy odstąpić choćby kawałek ziemi skolonizowanej przez rozum naszym instynktom i pragnieniom, mówi demiurg Přidal, zarzućmy pragmatyzm i zapomnijmy na chwilę o cywilizacji.


Jiří Kratochvil - Leż, bestio!
Przekład: Jan Stachowski, Wydawnictwo ATUT, Wrocław 2009

Powieść zainspirowana wydarzeniami z 11 września 2001 r. Odwołuje się do czasów stalinizmu w Czechosłowacji. Opowiada niesamowitą historię dzieci, które zostają umieszczone w specjalnym, odosobnionym ośrodku, gdzie poddaje się je ostrej indoktrynacji. Początkowo czytelnik ma wrażenie, że to rodzaj szkoły janczarów, z czasem jednak okazuje się, że młodzi są przygotowywani do złożenia ofiary – mają wystąpić jako oskarżeni w pokazowych procesach, przerastających przypadek tzw. bandy Slanskiego – wszystko po to, by ostatecznie przekonać społeczeństwo do idei komunizmu. Książka mówi przede wszystkim o wielkiej sile psychicznego uzależnienia, efekcie typowego prania mózgu.


Přemysl Rut - Lunatyczny przewodnik po Pradze
Przekład: Dorota Dobrew, Wydawnictwo ATUT, Wrocław 2008

Autor jest nie tylko wybitnym znawcą kultury własnego kraju, ale i genialnym stylistą. Drobne prozatorskie zapiski (z których każdy opatrzony jest krótkim wierszowanym wprowadzeniem) za punkt wyjścia zawsze biorą praskie opowieści, podania lub bajania, które – opowiedziane przez autora po swojemu – stają się zupełnie nowymi historiami. Ilustrują je fotogramy Jana Hudečka, Hany Rysovej oraz tłumaczki. Dla czytelnika czeskiego jest to mniej lub bardziej znana część dziedzictwa kulturowego własnego narodu, dla czytelnika polskiego – fascynująca podróż po najciekawszych miejscach kraju naszych południowych sąsiadów.


Radka Denemarková - Pieniądze od Hitlera
Przekład: Olga Czernikow, Tomasz Timingeriu, Wydawnictwo ATUT, Wrocław 2008

Gita Lauschmann w 1945 roku wraca do domu z obozu koncentracyjnego, ale okazuje się, że dla niej – podobnie jak dla wielu czechosłowackich obywateli o żydowsko-niemieckich korzeniach – czas przemocy i niesprawiedliwości wcale się nie skończył.
Powieść jest zapisem pamięci. Gita po latach powraca do zdarzeń, które odegrały się przed półwieczem, i szuka zadośćuczynienia. Przy tym odkrywa, że to, co pamięta z dzieciństwa, w kontekście historycznym przestaje być tak jednoznaczne. Bo historia nie poddaje się czarno-białym ocenom, a co za tym idzie – nie można naprawić krzywd ani ukarać winnych. Jedyne, co można zrobić, to starać się odważnie i uczciwie nazywać rzeczy po imieniu.


Ota Filip - Sąsiedzi i ci inni
Przekład: Jan Stachowski, Wydawnictwo ATUT, Wrocław 2008

Narrator Sąsiadów..., „niepiszący czeski pisarz” Oskar Miesztiaczek, po części alter ego autora, od dawna żyje w niemieckim podalpejskim miasteczku. Podpatrując sąsiadów, maluje barwne postaci, wśród których jest były członek Waffen SS, fałszywy hrabia, zwariowana śpiewaczka operowa czy wysiedleni po II wojnie sudeccy Niemcy. Oskar, marzący o spokojnej przystani na stare lata, stopniowo odkrywa rozmaite tajemnice, fobie i traumy mieszkańców sennego zaułka Im Krähwinkel. Na scenę wkraczają upiory II wojny światowej i aktualne problemy europejskie – kwestia imigracji i stosunki czesko-niemieckie.


Petra Procházková - Friszta. Opowieść kabulska
Przekład: Jan Stachowski, Wydawnictwo Czarne, Wołowiec 2008

Petra Procházková wprowadza nas w muzułmański świat Afganistanu tuż po upadku rządów talibów. Razem z wychowaną w Moskwie bohaterką Friszty przekraczamy próg jednego z kabulskich domów, poznajemy codzienne życie i sekrety rodziny, której stała się ona integralną częścią. W 2001 roku do Afganistanu przyjeżdża zagraniczna pomoc, by krzewić cywilizację w tym „dzikim kraju”... Książka Procházkovej świadczy o głębokim zrozumieniu autorki dla innej tradycji i kultury. Obce nie znaczy gorsze i nie zawsze trzeba zmieniać życie tych, których obyczaje mogą się nam wydawać drastyczne. Czytając tę książkę, będziecie śmiać się i płakać, lecz przede wszystkim odkryjecie tajemnice afgańskich mężatek.


Emil Hakl – O rodzicach i dzieciach
Przekład: Jan Stachowski, Wydawnictwo Pogranicze, Sejny 2007

Opowieść o popołudniowej, ciągnącej się do nocy przechadzce ojca z synem, któremu wszakże stuknęła już czterdziestka, i który dla posiwiałego emeryta dorabiającego sobie w zoologu jako przewodnik, okazuje się być znakomitym kompanem w roztrząsaniu wszystkich dziennych i niedziennych spraw tego świata.
Hakl to nowe wcielenie haszkowsko-hrabalowskiej tradycji w literaturze czeskiej, w której pogawędka z towarzyszem podróży lub niewinnej przechadzki po mieście, zakropiona dobrym trunkiem, ciepłą ironią i uwagą dla drobnicy życiowej zapełniającej po brzegi kieszenie naszej egzystencji, okazuje się najlepszym kluczem do prawdy o człowieku.

niedziela, 30 stycznia 2011

Czesi uwierzyli z Moc

W związku ze zbliżającym się spisem powszechnym (26.03.-14.04.) coraz więcej Czechów deklaruje chęć rejestracji nowego wyznania - jediizmu. Do piątku petycję w tej sprawie podpisało ponad 12 tys. osób. 

Aby religia Jedi zyskała status oficjalnego wyznania, musi zostać zarejestrowana w Ministerstwie Kultury. Potrzeba do tego zaledwie 300 podpisów i poparcia trzech dorosłych osób, które złożą odpowiednie dokumenty. W świetle tego, jak wielkim zainteresowaniem cieszy się inicjatywa, czynności te zdają się być zaledwie formalnością.

Jediizm jako fenomen społeczny po raz pierwszy objawił swą siłę w czasie spisu ludności z 2001 roku. W krajach anglosaskich wiarę w Jedi zadeklarowało około 500 tysięcy osób, przy czym w Nowej Zelandii 53 tysiące jediistów (1,5 proc. populacji kraju) stało się drugą co do wielkości grupą wyznaniową.

Wówczas wielu ludzi uznało za żart lub formę protestu wpisanie "Jedi" do rubryki pytającej o religię. Jednak od tamtej pory na całym świecie pojawiają się różne inicjatywy mające na celu formalizację tego systemu wierzeń.

Jediizm zdaje się być połączeniem chrześcijaństwa, buddyzmu i zen, jednak gorliwi wyznawcy nowej religii podkreślają, że opiera się ona w całości na mitologii "Gwiezdnych Wojen". Nie funkcjonują tu żadne święte teksty, co najwyżej "święte filmy". Zamiast przykazań i prawd wiary jediiści przerzucają się fragmentami dialogów. Naczelną wartością jest wiara w Moc, która przenika wszystkie organizmy i może być kontrolowana przed adeptów Jedi, zaś znakiem rozpoznawczym - charakterystyczny płaszcz z kapturem. 

Jediizm jest religią, która wyrosła na gruncie popkultury. Oparta na miałkiej filozofii stworzonej na potrzeby filmowej sagi, z żartu przerodziła się w ruch społeczny, który zatacza coraz szersze kręgi. Jej synkretyczny charakter jest odzwierciedleniem współczesnego konsumpcjonizmu - wyznawcy wybierają te elementy poszczególnych religii, które w największym stopniu zaspokajają ich potrzeby, wrzucając je do jednego koszyka. Powstaje eklektyczny twór, który trudno określić mianem spójnego czy oryginalnego.

Nietrudno zrozumieć, dlaczego w ateistycznych Czechach jediizm cieszy się tak dużym zainteresowaniem. Wydaje się jednak, że nie wyrasta ono z rzeczywistej tęsknoty za duchowością i życiem religijnym. Jest to bardziej forma praktycznego żartu lub happeningu, który na fali popularności portali społecznościowych, takich jak Facebook, rozrósł się do zaskakująco dużych rozmiarów.

niedziela, 23 stycznia 2011

Love, peace, freedom, happiness, czyli narodziny czeskiego lennonizmu

Spacerując po praskiej Malej Stranie można natrafić na mieniącą się wszystkimi kolorami psychodelicznych wizji ścianę, wypełnioną hippisowskim graffiti. Ta ściana to mur Johna Lennona (tzw. Lennonova zeď). Słynny Beatles został jego nieformalnym patronem w roku 1980. Po śmierci muzyka jego fani zaczęli wypełniać ścianę inspirowanymi przez Lennona „malowidłami” i wypisywać na murze fragmenty tekstów piosenek brytyjskiego zespołu. Miejsce stało się symbolem wartości takich jak pokój, miłość, wolność, sprzeciw wobec prześladowań, nierówności oraz opresyjnych działań czechosłowackiego reżimu.

To wszystko nie spodobało się rzecz jasna towarzyszowi Husakowi, który postanowił położyć kres działaniom krnąbrnej młodzieży. W 1988 roku w rejonie Mostu Karola doszło do starć młodych ludzi z funkcjonariuszami StB. Przyjęło się, że właśnie wtedy narodził się w Czechosłowacji lennonizm.

John Lennon był dla młodych Czechów i Słowaków idolem, ikoną, męczennikiem. Pod tym względem niewiele różnili się od swoich rówieśników zza żelaznej kurtyny. Naiwnie wierzyli, że może istnieć świat bez wojen i nierówności. Muzyka Lennona stanowiła dla nich inspirację.


8 grudnia 1988 w Pradze powstał Pokojowy Klub Johna Lennona (Mírový klub Johna Lennona). Była to niezależna inicjatywa pokojowa, powołana przez Stanislava Penca, Otę Veverkę i Heřmana Chromego, związana z corocznymi spotkaniami poświęconymi pamięci Johna Lennona, odbywającymi się na praskiej Kampie w rocznicę jego śmierci.

Nonkonformistyczne zgromadzenia z biegiem czasu przekształciły się w demonstracje antyreżimowe. W 1985 roku doszło do nieoficjalnego marszu pokojowego przez centrum Pragi, w którym wzięło udział około tysiąca osób.

Podczas spotkań oprócz śpiewania piosenek, pisania wierszy na murach i palenia świeczek, zbierano podpisy pod petycjami domagającymi się m.in. wypuszczenia więźniów politycznych oraz wycofania wojsk sowieckich z Czechosłowacji. Klub współpracował również z innymi inicjatywami niezależnymi – ogłaszano akcje na rzecz uwolnienia więźniów politycznych, przesyłano listy i deklaracje, organizowano demonstracje.

Wiosną 1989 roku do Klubu przystąpiła grupa działaczy Niezależnego Stowarzyszenia Pokojowego – Inicjatywy Demilitaryzacji Społeczeństwa, protestująca przeciwko dialogowi niektórych członków Stowarzyszenia z instytucjami oficjalnymi. W lipcu 1989 Klub przeprowadził przed wielkimi zakładami przemysłowymi całodniową głodówkę, mającą zwrócić uwagę społeczeństwa na sytuację więźniów politycznych.


Pokojowy Klub Johna Lennona, podobnie jak inne niezależne inicjatywy lat 80., przestał istnieć po aksamitnej rewolucji. W tej chwili jedyną pozostałością po lennonizmie wydaje się być małostrański mur. Miło jednak pomyśleć, że przeżywające dzisiaj „drugą młodość” utwory Beatlesów jeszcze dwie dekady temu były dla młodych Czechów i Słowaków symbolem wolności i inspiracją do wystąpień przeciw władzom komunistycznym.


sobota, 15 stycznia 2011

Danse macabre

Kutná Hora. Rok 1278. Po powrocie z Jerozolimy opat Jędrzych wysypuje na terenie klasztornego cmentarza ziemię przywiezioną z Golgoty. Nekropolia natychmiast staje się popularna. Każdy chce być pochowany w świętej ziemi. Mija 40 lat. Podczas epidemii dżumy na kutnohorskim cmentarzu zostaje pogrzebanych ponad 30 tys. osób. W XV wieku przetacza się przez ziemie czeskie kolejna nawałnica. Wojny husyckie zbierają krwawe żniwo. Zarządcy klasztornego cmentarza nie mogą poradzić sobie z rosnącą lawinowo liczbą zmarłych. Podejmują decyzję, by przy nowych pochówkach wygrzebywać z ziemi stare kości i składować je w kaplicy.

Wiek XVIII. Okoliczne ziemie przechodzą w ręce Schwarzenbergów. W roku 1870 przedstawiciele rodu wynajmują rzeźbiarza Franciszka Rinta, zlecając mu udekorowanie kaplicy i uporządkowanie zebranych w niej kości. Rint za pomocą wapna oczyszcza je i usuwa z nich resztek ciała. Następnie formuje z kości herb rodu Schwarzenbergów, żyrandol, kielichy, monstrancję, krzyż, ramę zwierciadła, a z ludzkich czaszek układa piramidy. Wszystko bez użycia jakiegokolwiek spoiwa. W sumie rzeźbiarz wykorzystuje szczątki ponad 40 tys. osób. Tak powstaje największe europejskie ossuarium, znajdująca się w kościele cmentarnym Wszystkich Świętych w Kutnej Horze kaplica czaszek.

W tej chwili obiekt ten jest jedną z najpopularniejszych atrakcji turystycznych, przyciągającą zwłaszcza odpornych na makabryczne sceny ekscentryków. Po przekroczeniu progu kaplicy można doświadczyć niemal namacalnej obecności śmierci. Zebrane w niej szczątki przypominają o kruchości i przemijalności życia. Z ułożonych z wysokie kopczyki czaszek zioną puste oczodoły. Wykonane z chirurgiczną precyzją akcesoria zachwycają, jednocześnie budząc lekkie przerażenie. W kostnicy panuje chłód i prawdziwie grobowa atmosfera. Tylko stoisko z pamiątkami przypomina nam, że jakimś cudownym sposobem nie przenieśliśmy się do średniowiecza, z typową dla tego okresu obsesją na punkcie ascezy oraz przekonaniem o marności życia i świata doczesnego. 




Więcej informacji o kaplicy czaszek można znaleźć tutaj. Szczegóły dotyczące godzin otwarcia i cen biletów na oficjalnej stronie miasta.

wtorek, 11 stycznia 2011

Polski błąd

Dla miłośników czeskiego kina nazwisko Jana Hřebejka jest jak dzwonek z eksperymentów Pawłowa – budzi w nich przemożną chęć wybrania się do pobliskiego multipleksu i obejrzenia najnowszego filmu reżysera. Jest to odruch bezwarunkowy. Niepotrzebne są pochlebne recenzje, zwiastuny i plakaty. Słowa „Jan Hřebejk” stanowią wystarczającą zachętę. Można zaryzykować stwierdzenie, że widzowie oglądaliby filmy czeskiego reżysera nawet gdyby zdecydował się zekranizować dzieła Lenina.

Jednak polscy dystrybutorzy zdają się być innego zdania. Na fali popularności, jaką od kilku lat cieszy się u nas kino zza południowej granicy, podkreślają dobitnie pochodzenie kolejnych filmów. Najnowsze obrazy Hřebejka można więc poznać po tym, że mają w tytule coś czeskiego. O ile komedii „Nestyda” („Bezwstydnik”) tytuł „Do Czech razy sztuka” bardzo nie zaszkodził (pomijając fakt, że zawiera błąd frazeologiczny), nie można tego powiedzieć o ostatniej produkcji reżysera.

Dramat „Kawasakiho růže” („Róża Kawasakiego”) pojawił się w naszych kinach jako „Czeski błąd”. Tytuł ma się oczywiście nijak do fabuły, film opowiada bowiem o byłym dysydencie, który po latach okazuje się być tajnym współpracownikiem czechosłowackich Służb Bezpieczeństwa (StB). Hřebejk porusza kwestie podnoszone w ostatnim czasie również przez polskich twórców. Z problemami lustracji i współpracy z bezpieką próbowali zmierzyć się (z lepszym lub gorszym skutkiem) Jerzy Stuhr („Korowód”), Jan Kidawa Błoński („Różyczka”) i Michał Rosa („Rysa”).

Czeski specjalista od komedii obyczajowych stanął na wysokości zadania. Rzeczywistość przedstawiona w filmie „Kawasakiho růže” nie jest czarno-biała. Autorowi udaje się uchwycić wszystkie 256 odcieni szarości. Nie dzieli ludzi na dobrych dysydentów i złych szpicli. Powstrzymuje się od jednoznacznych ocen moralnych. To widz ma osądzić, do jakiego stopnia głównego bohatera należy potępić za to, co zrobił. Czy pójść w ślady jego córki, dla której odkrycie przeszłości ojca zaważy na przewartościowaniu ich wzajemnych relacji? Czy może, tak jak jego żona, zaakceptować wątpliwe moralnie wybory bohatera? Albo wybaczyć mu zdradę, jak czyni to jeden z jego dawnych przyjaciół?

„Kawasakiho růže”, podobnie jak większość obrazów Hřebejka, to także film o miłości. Ale nie tej krzykliwej, pstrokatej i płytkiej, rodem z komedii romantycznych. Miłość przybiera tutaj zgoła inny wymiar. Jest trudna. Skłania ludzi do czynów, których się wstydzą, i które, jeżeli wyjdą na jaw, mogę im tę miłość odebrać.

Dlatego właśnie muszę jeszcze raz tupnąć nogą i oprotestować polski tytuł filmu, który, jeżeli już coś sugeruje, to właśnie tematykę lekką, miłą i przyjemną. Nic bardziej mylnego! Drodzy tłumacze, kochani dystrybutorzy, więcej logiki i kreatywności! Przecież „Rysy” Michała Rosy nikt nie rozprowadza zagranicą pod tytułem „Mądry Polak po szkodzie”, albo „Polak potrafi (donosić)”. Trochę dosłowności jeszcze nikogo nie zabiło.



piątek, 7 stycznia 2011

Czech jest cyklistą, który garbi się, gdy pedałuje

- mawiał Adolf Hitler. Hitler nie przepadał za Czechami, którzy, jako Słowianie, do pięt nie dorastali aryjskiemu nadczłowiekowi. Dlatego w dwóch kęsach pożarł ich kraj (pierwszy kawałek odgryzł w roku 1938, drugi - w marcu 1939), wykorzystując jego potencjał gospodarczy i spore zasoby taniej siły roboczej, aby umocnić swoją pozycję w przededniu II wojny światowej. W tym momencie zaczyna się akcja filmu Marka Najbrta Protektor.

Hana Vrbatová (Jana Plodková) jest młodą i obiecującą aktorką, mającą zadatki na gwiazdę srebrnego ekranu. Jej kariera zostaje przerwana wraz z wkroczeniem do Czechosłowacji wojsk niemieckich i utworzeniem Protektoratu Czech i Moraw. Ze względu na żydowskie pochodzenie Hana musi zniknąć z życia publicznego. Schronienia szuka w domu, u boku oddanego i nieco zazdrosnego męża (Marek Daniel). Dziennikarz Emil Vrbata, chcąc zapewnić żonie bezpieczeństwo, zgadza się zostać prezenterem Czechosłowackiego Radia, w tamtym okresie znajdującego się po kontrolą okupanta i rozpowszechniającego treści propagandowe.

Z biegiem czasu życie w ukryciu i izolacja coraz bardziej doskwierają Hanie. Podczas gdy jej mąż wędruje od przyjęcia do przyjęcia, obracając się w środowisku kolaborantów i zaliczając kolejne romanse, była aktorka coraz częściej po kryjomu wychodzi z domu, łamiąc wszelkie zakazy i ograniczenia nałożone na Żydów. Wspólnika znajduje w młodym fotografie, który dokumentuje jej wyczyny. Małżeństwo Vrbatów rozpada się. Kiedy w Pradze dochodzi zamachu na Reichsprotektora Reinharda Heydricha sytuacja w kraju diametralnie się pogarsza.

Protektor nie jest kolejnym filmem ukazującym heroiczną postawę człowieka w obliczu wojny. Emil Vrbata to nie Oscar Schindler, daleko mu do Ireny Sendlerowej. Jest po prostu człowiekiem, który stara się uchronić swoją żonę przed śmiercią w obozie koncentracyjnym. Nie leży mu specjalnie na sercu los innych Żydów. Nie chce zbawić świata i nie wykazuje się żadnym bohaterstwem. Jego działania podyktowane są raczej względami utylitarnymi. Robi to co musi, by jakoś przeżyć okres wojennej zawieruchy, nawet jeżeli oznacza to pewne kompromisy moralne i kolaborację.

Hana zdaje się nie dostrzegać, w jak komfortowej (biorąc pod uwagę dramatyczne okoliczności) sytuacji się znajduje. Ignorując grożące jej niebezpieczeństwo igra z losem szukając jakiejś odmiany dla czterech ścian swojego pustego mieszkania, jakiejś namiastki dawnego życia. Dopiero kiedy spotka starego znajomego, również Żyda, zrozumie, o jak wysoką stawkę toczy się gra.

Film Najbrta łączy w sobie ciekawą treść oraz oryginalną i dopracowaną w każdym calu formę. Twórcy zręcznie uniknęli patosu wzbogacając historię o kilka wątków komicznych (o tym, dlaczego nawet z najbardziej tragicznych wydarzeń Czesi potrafią się śmiać można przeczytać tutaj). Udało im się wytworzyć unikalny klimat, również dzięki szarym, wypranym z kolorów zdjęciom, a także wspaniałej muzyce rodem z filmów z lat 30. W tym kontekście Protektora można porównać do Rewersu Borysa Lankosza, który, niczym wehikuł czasu, na dwie godziny przenosi widza w lata 50.

Obraz Najbrta cechują typowe dla kina postmodernistycznego autotematyzm (wątek filmu w filmie), bohaterowie, których postawy wymykają się jednoznacznej ocenie moralnej, humorystyczne ujęcie poważnych tematów, a także zerwanie z chronologią, przeskoki czasowe oraz pomieszanie wątków fikcyjnych i rzeczywistych.


Protektor miał swoją premierę w 2009 roku. Czeska Akademia Filmowa i Telewizyjna w ubiegłym roku przyznała mu aż sześć Czeskich Lwów. Obraz zwyciężył w kategoriach: najlepszy film, najlepszy reżyser i najlepsza aktorka. Otrzymał też nagrody za montaż, muzykę i scenariusz. Niestety, do tej pory nie zainteresował się nim żaden z polskich dystrybutorów.