wtorek, 11 stycznia 2011

Polski błąd

Dla miłośników czeskiego kina nazwisko Jana Hřebejka jest jak dzwonek z eksperymentów Pawłowa – budzi w nich przemożną chęć wybrania się do pobliskiego multipleksu i obejrzenia najnowszego filmu reżysera. Jest to odruch bezwarunkowy. Niepotrzebne są pochlebne recenzje, zwiastuny i plakaty. Słowa „Jan Hřebejk” stanowią wystarczającą zachętę. Można zaryzykować stwierdzenie, że widzowie oglądaliby filmy czeskiego reżysera nawet gdyby zdecydował się zekranizować dzieła Lenina.

Jednak polscy dystrybutorzy zdają się być innego zdania. Na fali popularności, jaką od kilku lat cieszy się u nas kino zza południowej granicy, podkreślają dobitnie pochodzenie kolejnych filmów. Najnowsze obrazy Hřebejka można więc poznać po tym, że mają w tytule coś czeskiego. O ile komedii „Nestyda” („Bezwstydnik”) tytuł „Do Czech razy sztuka” bardzo nie zaszkodził (pomijając fakt, że zawiera błąd frazeologiczny), nie można tego powiedzieć o ostatniej produkcji reżysera.

Dramat „Kawasakiho růže” („Róża Kawasakiego”) pojawił się w naszych kinach jako „Czeski błąd”. Tytuł ma się oczywiście nijak do fabuły, film opowiada bowiem o byłym dysydencie, który po latach okazuje się być tajnym współpracownikiem czechosłowackich Służb Bezpieczeństwa (StB). Hřebejk porusza kwestie podnoszone w ostatnim czasie również przez polskich twórców. Z problemami lustracji i współpracy z bezpieką próbowali zmierzyć się (z lepszym lub gorszym skutkiem) Jerzy Stuhr („Korowód”), Jan Kidawa Błoński („Różyczka”) i Michał Rosa („Rysa”).

Czeski specjalista od komedii obyczajowych stanął na wysokości zadania. Rzeczywistość przedstawiona w filmie „Kawasakiho růže” nie jest czarno-biała. Autorowi udaje się uchwycić wszystkie 256 odcieni szarości. Nie dzieli ludzi na dobrych dysydentów i złych szpicli. Powstrzymuje się od jednoznacznych ocen moralnych. To widz ma osądzić, do jakiego stopnia głównego bohatera należy potępić za to, co zrobił. Czy pójść w ślady jego córki, dla której odkrycie przeszłości ojca zaważy na przewartościowaniu ich wzajemnych relacji? Czy może, tak jak jego żona, zaakceptować wątpliwe moralnie wybory bohatera? Albo wybaczyć mu zdradę, jak czyni to jeden z jego dawnych przyjaciół?

„Kawasakiho růže”, podobnie jak większość obrazów Hřebejka, to także film o miłości. Ale nie tej krzykliwej, pstrokatej i płytkiej, rodem z komedii romantycznych. Miłość przybiera tutaj zgoła inny wymiar. Jest trudna. Skłania ludzi do czynów, których się wstydzą, i które, jeżeli wyjdą na jaw, mogę im tę miłość odebrać.

Dlatego właśnie muszę jeszcze raz tupnąć nogą i oprotestować polski tytuł filmu, który, jeżeli już coś sugeruje, to właśnie tematykę lekką, miłą i przyjemną. Nic bardziej mylnego! Drodzy tłumacze, kochani dystrybutorzy, więcej logiki i kreatywności! Przecież „Rysy” Michała Rosy nikt nie rozprowadza zagranicą pod tytułem „Mądry Polak po szkodzie”, albo „Polak potrafi (donosić)”. Trochę dosłowności jeszcze nikogo nie zabiło.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz