czwartek, 7 listopada 2013

Dawno temu w Moskwie



Rok 1972. Kojarzy mi się z Olimpiadą w Monachium i Czarnym Wrześniem, z Frakcją Czerwonej Armii i IRĄ, z wojną w Wietnamie i aferą Watergate, z Nixonem, Gierkiem, "Ojcem chrzestnym" i serialem "M.A.S.H.". 

W ZSRR w 1972 roku też się działo. W lutym radziecka sonda Łuna 20 wylądowała na Księżycu. W maju Richard Nixon jako pierwszy amerykański prezydent przybył do Moskwy, a USA i ZSRR zawarły układ tzw. SALT I o ograniczeniu systemów obrony przeciwrakietowej na czas nieograniczony, co nie przeszkadzało Rosjanom w kilka tygodni później przeprowadzić podziemnej próby atomowej. Był to rok katastrof lotniczych. 31 sierpnia w katastrofie Iła-18 pod Magnitogorskiem zginęło 101 osób, 2 października do podobnego wydarzenia doszło pod Soczi - zginęło wówczas 109 osób, a niespełna 2 tygodnie później w katastrofie Iła-62 w miejscowości Krasnaja Polana na południu kraju śmierć poniosły 174 osoby.
Z kolei 1 września w Reykjavíku zakończył się szachowy „mecz stulecia” o mistrzostwo świata, w którym Amerykanin Bobby Fischer pokonał Borysa Spasskiego z ZSRR. 

A jak wyglądała Moskwa w 1972 roku? Cofnijmy się 4 dekady w przeszłość i wybierzmy się na wirtualny spacer po mieście.


Na początek sobór Wasyla Błogosławionego na  Placu Czerwonym, a przed nim pomnik Minina i Pożarskiego. Jak widać, niewiele się dzisiaj to miejsce zmieniło.


A tu siedziba Mossowietu, czyli Moskiewskiej rad miejskiej, a naprzeciwko pomnik założyciela Moskwy Jurija Dołgorukiego (Długorękiego). Obecnie w tym budynku mieści się siedziba mera Moskwy. Do niedawna funkcję tę sprawował Jurij Łużkow, któremu również przypisano przydomek Długoręki. 


Uniwersytet Moskiewski im. Michaiła Łomonosowa mieści się na Worobjowych Gorach. Z miejsca, gdzie zrobiono fotografię rozciąga się widok na...


Łużniki - wtedy stadion nosił imię Lenina, z resztą jak większość ważnych miejsc w stolicy. Nazwę zmieniono w 1992 roku - obecna pochodzi od terenu, który jest dość grząski, podmokły i bagienny. Na Łużnikach odbywały się Letnie Igrzyska Olimpijskie w 1980 roku, zaś w 1990 roku swój ostatni koncert zagrał tam Wiktor Coj z grupą Kino.


I jedna z naziemnych stacji moskiewskiego metra "Worobjowe gory", w roku 1972 nazywała się "Lieninskije gory".


Na kolejnym zdjęciu moskiewski Teatr Bolszoj, do dzisiaj zachował się stojący przed nim ogromny pomnik Karola Marksa.



Kolejne dwie fotografie przedstawiają WDNCh, czyli Ogólnorosyjskie Centrum Wystawowe, którego budowa rozpoczęła się w II połowie lat 30. na rozkaz Stalina. Narody Związku Radzieckiego miały prezentować tam swoją kulturę i osiągnięcia. Wyszło z tego coś w stylu radzieckiego Expo. 


Tuż obok nadal znajduje się słynna rzeźba Wiery Muchiny "Robotnik i kołchoźnica". Autorka znana jest również z tego, że zaprojektowała kultowy rosyjski granionnyj stakan, zaś rzeźbę doskonale kojarzą wszyscy miłośnicy produkcji Mosfilmu - od 1947 roku jest ona bowiem symbolem wytwórni filmowej.



Aleksander Sergiejewicz Puszkin - chyba najbardziej znany rosyjski poeta, zwłaszcza wśród Polaków, którym kojarzy się z naszym romantykiem Mickiewiczem. Pomnik Puszkina stoi na placu jego imienia. 


Wieża telewizyjna Ostankino - obecnie najwyższy w Europie budynek, liczy sobie 540 metrów i 10 centymetrów. Do 1975 roku, kiedy wybudowano CN Tower w Toronto, Ostankino było najwyższą budowlą na świecie, a powstało dla uczczenia 50 rocznicy rewolucji październikowej. 


Tu z kolei widok na hotel "Ukraina". Kto był w Warszawie, widział na pewno jego bliźniaka. W Moskwie takich stalinowskich wysotek jest siedem. Jedna z nich to budynek Uniwersytetu Moskiewskiego, który pojawił się wyżej.


A tu hotel "Rossija", wybudowany w latach 60., był jednym z największych na świecie - 3182 pokoje mieściły 5300 osób. Hotel zamknięto w 2006 roku, a budynek przeznaczono do rozbiórki.




Tego miejsca nie trzeba opisywać, na trzech fotografiach wyżej oczywiście Kreml. Z tym że pomnika Lenina już tam nie ma. Jednak nie trzeba daleko iść, żeby na niego trafić. Na Placu Czerwonym nadal znajduje się Mauzoleum Lenina, chociaż moskwianie toczyli już wiele debat, czy nie przenieść szczątków polityka w bardziej odpowiednie miejsce. No i w samej Moskwie takich pomników czy tablic upamiętniających przywódcę bolszewików jest bez liku. Imię Lenina nosi m.in. metro czy biblioteka.


I na koniec prospekt Kalinina, dzisiaj znany jako Nowy Arbat.

Tekst zainspirowany starymi widokówkami z 1972 roku, które przypadkiem wpadły mi w ręce. Już niedługo podobny wpis o Kijowie.

Komuno, wróć? O nostalgii za Związkiem Radzieckim

Centrum analityczne imienia Jurija Lewady w czerwcu tego roku przeprowadziło wśród mieszkańców Rosji ankietę poświęconą temu, jakie zmiany zaszły w społeczeństwie rosyjskim oraz w kręgach władzy przez ostatnie dwie dekady. Na pytanie, czy 20 lat po upadku ZSRR Rosjanie zachowali cechy człowieka radzieckiego, ponad ¾ ankietowanych odpowiedziała, że zmienili się zupełnie lub bardzo, a zaledwie 14 % uznało, że zmiany te są niewielkie, bądź żadne. Co najbardziej różni współczesnego Rosjanina od obywatela Związku Radzieckiego? Przede wszystkim, jak twierdzi blisko 60% pytanych, dzisiejszy mieszkaniec Federacji Rosyjskiej jest o wiele bardziej chłodny i wyrachowany. Brak mu także wyrozumiałości w stosunku do drugiego człowieka (wskazało na tę cechę 35% ankietowanych). Potwierdza to powszechny pogląd, iż w dzisiejszych czasach wśród Rosjan zanika powoli poczucie solidarności, a także zakorzeniony silnie w mentalności rosyjskiej kolektywizm, co wpływa na pogorszenie stosunków międzyludzkich. Ponadto, przeciętny mieszkaniec Rosji stał się biedniejszy, stracił także nadzieję na lepszą przyszłość. 22% badanych wskazało, że jest bardziej zależny od władzy i przełożonych, a tylko 30%, że wraz z upadkiem systemu komunistycznego zyskał wolność i swobody obywatelskie. Zaledwie 1/5 pytanych przyznała, że dzisiaj Rosjanom żyje się lepiej, niż 20 lat temu, więcej wiedzą o świecie, są zdrowsi i bardziej praktyczni.

Jeśli zaś chodzi o władze Federacji, 65% ankietowanych wskazuje, że zmieniły się bardzo lub całkowicie, jednak aż 1/5 nie dostrzega zbyt wielu różnic pomiędzy rządami KPZR a Jednej Rosji. Największą różnicą jest, zdaniem połowy badanych, fakt, iż współczesna elita polityczna przestała troszczyć się o prostych ludzi, dba wyłącznie o zabezpieczenie własnych interesów. Z kolei aż 43% wskazało, że politycy nie są w stanie poradzić sobie z problemami, które stanęły przed Rosją w XXI wieku. 

Wyniki te wskazują, że Rosjanie nadal czują nostalgię za Związkiem Radzieckim, przy czym tego typu sentymentalną ocenę przeszłości tylko do pewnego stopnia można uznać za typową dla społeczeństw państw byłego bloku wschodniego (popularne jeśli chodzi o starsze pokolenia stwierdzenie, że kiedyś żyło się lepiej, rosnące wśród młodych ludzi zainteresowanie kulturą tamtego okresu). Przyczyną owej tęsknoty jest realne pogorszenie się materialnego położenia wielu obywateli Federacji Rosyjskiej, zwłaszcza w „lichych” latach 90., kiedy to sytuacja gospodarcza w kraju była niemal katastrofalna: na wypłaty trzeba było czekać długie miesiące, a nawet lata, wynagrodzenia oraz emerytury był głodowe, wskutek dzikiej prywatyzacji rosły nierówności społeczne – powstawały pierwsze fortuny, oczywiście ludzi związanych z władzą, a ci, którym udało się mimo wszystko odbić od dna stracili swoje oszczędności w 1998 roku, po ogłoszeniu przez Rosji niewypłacalności. Ponadto Rosja przestała być uznawana na jednego z dwóch najważniejszych graczy na arenie międzynarodowej. Rosjan zniechęcało także skandalizujące zachowanie Borysa Jelcyna. W porównaniu z panującym wówczas chaosem okres radziecki dawał obywatelom stabilność i przekonanie o wielkości własnego państwa.

Nastroje w społeczeństwie uległy poprawie po dojściu do władzy Władimira Putina, nieprzypadkowo odwołującego się do radzieckiej spuścizny. Nowy prezydent uderzał właśnie w ową nostalgię Rosjan, mówiąc: "Kto nie tęskni za ZSRR, musi nie mieć serca. Kto chce jego powrotu, nie ma rozumu". Główną zasługą Putina było wyprowadzenie kraju z chaosu gospodarczego lat 90. i zapewnienie obywatelom wytęsknionej stabilizacji. 

Putin, aby usprawiedliwić kształt własnej polityki, szeroko odwołuje się do historii, dokonując jej reinterpretacji zgodnie w własnymi potrzebami. Jak twierdzi znany publicysta Wiktor Jerofiejew, w historiografii rosyjskiej panuje totalny chaos. Z jednej strony w podręcznikach szkolnych potępia się zbrodnie stalinowskie, z drugiej zaś państwo oficjalnie przejmuje dziedzictwo Związku Radzieckiego, przedstawiając skrajnie nacjonalistyczną wizję dziejów. Jest to stosowanie podwójnych standardów – frakcja rządząca odrzuca politykę wewnętrzną ZSRR, uznając jednocześnie, że jego polityka zagraniczna (dążenie do budowy imperium, pozycja jednego z najsilniejszych graczy na arenie międzynarodowej, interwencje w krajach satelickich) jest jak najbardziej do przyjęcia i powinna znaleźć swoją kontynuację we współczesnej Rosji. Pisarz dodaje, że w ciągu ostatnich dwóch dekad „podobnie jak w Niemczech po I wojnie światowej - pojawiła się w społeczeństwie frustracja spowodowana tym, że Rosja straciła określoną pozycję w świecie. I obecnie odbudowuje ją z trudem. Politycy takie nastroje wykorzystują i rozdymają na siłę poczucie dumy narodowej”.

Tęsknota za Związkiem Radzieckim przekłada się bezpośrednio na negatywną ocenę pierestrojki. Za winnego upadku imperium uznaje się Michaiła Gorbaczowa. Polityka, który na Zachodzie cieszy się dużą popularnością i uznaniem, rodacy oceniają negatywnie. Kiedy w sierpniu tego roku agencja RIA Nowosti na swoim niemieckojęzycznym mikroblogu oraz na portalu Twitter podała fałszywą wiadomość o śmierci byłego I sekretarza KPZR, w Internecie pojawiło się wiele komentarzy świadczących o nienawiści do polityka. Określano go mianem zdrajcy oraz Judy Gorbaczowa, pisano, że sprzedał Związek Radziecki za 30 srebrników. W potoku obelg znalazły się tylko nieliczne głosy poparcia.

Krytyczna ocena pierestrojki świadczy o tym, że społeczeństwo rosyjskie rzeczywiście nie zmieniło się tak bardzo od upadku ZSRR. Współczesny Rosjanin ma w sobie wiele cech typowych dla tzw. człowieka radzieckiego. Termin ten wprowadził do socjologii w 1982 roku rosyjski badacz emigracyjny Aleksander Zinowiew. „Sowok”, czyli homo soveticus, to człowiek całkowicie podporządkowany władzy i kolektywowi, oportunista i koniunkturalista, którego charakteryzuje pełne zniewolenie intelektualne, bierność, agresja wobec słabszych, uniżoność wobec silniejszych oraz postawa ucieczki od odpowiedzialności i wolności. Człowiek radziecki nie jest ofiarą systemu politycznego, ale jego produktem oraz siłą podtrzymującą jego istnienie.

We wrześniu tego roku Centrum analityczne im. Jurija Lewady wspólnie ze stowarzyszeniem Memoriał zorganizowało seminarium poświęcone przejawom mentalności radzieckiej w społeczeństwie rosyjskim. Zdaniem badaczy Lwa Gudkowa i Iriny Karacuboj współczesny obywatel Federacji Rosyjskiej nadal jest podporządkowany władzy, pozostając z nią w relacjach paternalistycznych. Jego osobowość kształtowała się w systemie zakazów i ograniczeń, przez co ma bardzo niskie wymagania wobec rządzących i skupiony jest na zaspokojeniu podstawowych potrzeb. Nie odczuwa potrzeby samorealizacji, aktywności, nie jest mobilny, przez co nie może stać się świadomym obywatelem, nadal jest poddanym. Jest to główna przyczyna niemożności wykształcenia przez Rosjan społeczeństwa obywatelskiego, które wzięłoby na siebie ciężar sprawowania funkcji kontrolnej wobec władzy. Jeśli można mówić o transformacji systemu politycznego Rosji, nie dotyczy to jeszcze do końca sposobu myślenia przeciętnego obywatela. Przystosowany do przeżycia w systemie totalitarnym, nie dostrzega wad rosyjskiej „demokracji”, która, mimo 20-letniego stażu, nie przystaje do wzorców zachodnich, przypominając raczej dyktaturę.

Warto zauważyć, że jak wskazuje Tatiana Worożejkina, cechy człowieka sowieckiego nie zostały ukształtowane wyłącznie przez system komunistyczny. Ich korzenie sięgają już carskiej Rosji i są typowe dla poddanego Imperium Rosyjskiego. Zdanie badaczki znajduję poparcie wśród historyków, którzy twierdzą, iż rosyjska pokora wobec rządzących wyrosła na gruncie patriarchalnego modelu władzy, w którym car był ojcem swych poddanych, stał ponad prawem i nie miał sobie równych. Stąd tylko krok do kultu jednostki, który w dzisiejszych czasach znajduje swoje odzwierciedlenie w niepodzielnej władzy cieszącego się popularnością Władimira Putina.

Kilka tygodni temu prezydent Białorusi Aleksandr Łukaszenka ogłosił, że uważa się za człowieka radzieckiego i tęskni za ZSRR, który był, jego zdaniem, czynnikiem stabilizującym stosunki międzynarodowe. Taka wypowiedź na pewno spodobała się Władimirowi Putinowi, który od 2011 roku może nieco obawiać się o swoją pozycję, w świetle protestów i krytyki prowadzonej przez niego polityki.  Jednak czy wystąpienia na Placu Błotnym i aktywność opozycji w mediach elektronicznych dały początek narodzinom w Rosji społeczeństwa obywatelskiego? Aby się przekonać, przyjdzie nam jeszcze trochę poczekać.


czwartek, 17 października 2013

Dlaczego śledzia "ubierają" w szubę?


Śledź to jedno z najpopularniejszych dań kuchni rosyjskiej. Podawany jest na różne sposoby: na czarnym chlebie jako zakąska do wódki, zwinięty w rolmopsy czy solony z ziemniakami. No i jest oczywiście śledź pod szubą (сельдь под шубой – po polsku nazywany śledziem pod pierzynką) – sałatka, składająca się z nakładanych na siebie warstwami buraków, marchewki, ziemniaków, cebuli, jabłek, majonezu i oczywiście ryby. Przepis na to danie znajdziecie tutaj, a nas będzie interesowało dzisiaj co innego, a mianowicie: skąd się wzięła nazwa tego rosyjskiego specjału i dlaczego w tłumaczeniu na język polski zagubił się jej prawdziwy sens.



Zacznijmy może od tego, że szuba (ros. шуба) to rosyjskie określenie futrzanego palta. W tym kontekście polska pierzynka wydaje się nawet zgrabnym odpowiednikiem. Problem w tym, że oryginalnie nie o taką szubę twórcom dania i jego nazwy chodziło.

Historia dania przedstawia się następująco. Śledź pod szubą po raz pierwszy pojawił się na stołach w wieczór sylwestrowy 31 grudnia 1918 roku w gospodzie Anastasa Bogomiłowa. Danie zostało ochrzczone mianem „Sz.U.B.A.” («Ш.У.Б.А.»). Pierwsze litery tego skrótowca można było rozszyfrować w następujący sposób: «Шовинизму и Упадку – Бойкот и Анафема», czyli „Szowinizmowi i Upadkowi – Bojkot i Anatema”. Potrawę o tak oryginalnej nazwie wymyślono, aby pogodzić gości gospody i złagodzić nieco prowadzone przez nich po pijanemu kłótnie i spory, które przynosiły zajazdowi straty, odstraszając bardziej spokojnych klientów. Poszczególne składniki miały określoną symbolikę – śledź symbolizował „proletariat” (czy też klasę robotniczą, żeby pozostać w terminologii marksistowskiej), ziemniaki – chłopów, zaś krwawo-czerwone (bordowe) buraki – bolszewików.

Oryginalne znaczenie owej szuby szybko zatarło się w pamięci i zostało zastąpione jego dzisiejszą wersją. Mało kto wie, że śledź pod szubą był daniem mocno „politycznym”, stworzonym w celu „zjednoczenia klas społecznych”. Może to i dobrze, bo w Rosji komunistycznej symboliki nie brakuje, a sami Rosjanie mają spory problem z interpretacją historii ostatnich kilku dziesięcioleci. Ale to zupełnie inna historia.

Więcej i śledziu i jego miejscu w rosyjskiej kuchni znajdziecie tutaj.

środa, 9 października 2013

Rosja się starzeje


Jednym z najbardziej palących problemów Rosji jest ciągle pogarszająca się sytuacja demograficzna. Poniżej fragmenty ciekawego raportu Leszka Szerepki z 2006 roku, dotyczącego sytuacji demograficznej Rosji (cały raport można znaleźć tutaj).

W 2005 roku Rosyjska Akademia Nauk zakończyła program badawczy "Demograficzna modernizacja Rosji w latach 1900–2000". Z przygotowanego raportu wynika, że w XX wieku państwo rosyjskie straciło w rezultacie złej polityki ok. 140 mln osób. To znaczy, że o tyle liczniejsza byłaby obecnie ludność Rosji, jeżeli państwo to rozwijałoby się w ubiegłym stuleciu w sposób zbliżony do państw europejskich i podobnie jak one szanowałoby wartość życia ludzkiego.


Jedną z głównych przyczyn zmniejszającej się liczby rodzonych dzieci jest pogłębiający się kryzys instytucji rodziny. Większość zawieranych małżeństw rozpada się. Według spisu z 2002 roku, 47% rosyjskich kobiet mogących prawnie wstąpić w związek małżeński (w wieku ponad 16 lat) żyje samotnie. Z nich 18% nigdy nie było w związku małżeńskim, 18% to wdowy, a 11% – rozwiedzione. Związki zawierane są w coraz starszym wieku, coraz później zapadają decyzje o chęci posiadania dziecka. Zmienia się także sam model rodziny i są to przemiany długofalowe. Między dwoma ostatnimi spisami powszechnymi udział rodzin z dwoma i więcej dziećmi zmniejszył się dwa razy, a udział rodzin z jednym dzieckiem zwiększył się o jedną trzecią. Obecnie wśród rodzin z dziećmi – ok. 66% rodzin ma jedno, a ok. 28% – dwoje dzieci. W 2003 roku już 29,7% dzieci urodziło się w związkach nieformalnych.

[W Rosji] Zaniedbano kwestię edukacji seksualnej. Przerywanie ciąży jest wciąż głównym środkiem antykoncepcyjnym stosowanym przez kobiety rosyjskie. Zabiegów aborcyjnych wykonuje się więcej niż przyjęć porodów. Według oficjalnych danych, w 2004 roku było ich ok. 1,8 mln, z tego 10% dotyczyło niepełnoletnich dziewcząt. Jak się oblicza, w przypadku 7–8% kobiet zabiegi przerywania ciąży prowadzą do bezpłodności. W Rosji problem bezpłodności dotyka ok. 15% wszystkich związków. W przedziale wiekowym 15–49 lat z 39,1 mln kobiet około 6 mln jest bezpłodnych. Władze państwowe Federacji Rosyjskiej dotychczas w niedostatecznym stopniu interesują się problemem leczenia bezpłodności, nie widząc w tym skutecznej metody zwiększenia przyrostu naturalnego.

(…) zaludnienie poszczególnych regionów Rosji jest odwrotnie proporcjonalne do ich obszaru. W najmniejszym pod względem terytorium centralnym okręgu federalnym mieszka najwięcej obywateli Federacji Rosyjskiej, a w najbardziej rozległym – dalekowschodnim – mieszka ich najmniej. Różnica w gęstości zaludnienia między tymi okręgami wynosi ponad 50:1 i wykazuje tendencję do powiększania się. Na terytorium trzech okręgów – centralnego, południowego i nadwołżańskiego – zajmujących łącznie zaledwie 13,84% powierzchni Rosji, koncentruje się ponad 62% ludności tego państwa. W sumie na ok. 5 mln km2, stanowiących ok. 29% terytorium Rosji, mieszka ok. 93% populacji. Takie rozmieszczenie ludności niewątpliwie utrudnia racjonalne korzystanie z bogactw naturalnych kraju oraz administrowanie nim.

Politycy niezbyt uważnie słuchają jednak demografów, wychwytując z ich wystąpień jedynie to, co może się przydać w bieżącej walce politycznej. Uwaga ta jest szczególnie celna w stosunku do populistyczno-nacjonalistycznej opozycji, która stara się lansować tezę, iż naród rosyjski wymiera, a rząd robi niewiele, aby temu zapobiec. Liderzy tej orientacji często zabierają głos w kwestiach demograficznych. Z reguły są przeciwni zwiększonemu napływowi do Rosji imigrantów, dlatego koncentrują się na zachętach materialnych, które mogłyby stymulować wzrost liczby narodzin. W tym duchu wypowiadał się m.in. przewodniczący Komunistycznej Partii Federacji Rosyjskiej Giennadij Ziuganow, który w listopadzie 2005 roku zaproponował wprowadzenie tzw. becikowego w wysokości od 30 do 50 tys. rubli (w zależności od regionu) oraz podwyższenie zasiłku na jedno dziecku do 1,5 tys. rubli miesięcznie. Konkurent Ziuganowa, szef tzw. ludowego gabinetu cieni Giennadij Siemigin, propagując ideę zwiększenia w ciągu pięćdziesięciu lat liczby ludności Rosji do 160 mln osób, przywołał przykład Islandii, gdzie becikowe za pierwsze dziecko wynosi 25 tys. euro, za drugie 50 tys. euro itd. Lubiący szokować ekscentrycznością pomysłów, lider populistycznej Liberalno-Demokratycznej Partii Rosji Władimir Żyrinowski zaproponował niegdyś, aby kobietom, które nie urodziły dwójki-trójki dzieci, nie zezwalać na wyjazd za granicę (nie wydawać paszportów). Jeden z członków frakcji parlamentarnej tej partii opowiedział się natomiast za tym, aby automatycznie pozbawiać obywatelstwa te Rosjanki, które znajdą sobie męża poza obszarem WNP. Stale pojawiają się pomysły wprowadzenia podatku od bezdzietności, zakazu adopcji dzieci rosyjskich przez cudzoziemców, zorganizowania ministerstwa ds. demografii czy opracowania celowego programu ratowania narodu rosyjskiego.

Wśród elit coraz powszechniejsze są obawy, że znaczne zmniejszenie potencjału ludnościowego Rosji zahamuje jej rozwój gospodarczy i wpłynie na pogorszenie pozycji geopolitycznej.

poniedziałek, 7 października 2013

Dlaczego Plac Czerwony jest "czerwony"?



Plac Czerwony jest dzisiaj bezdyskusyjnie jednym z najbardziej rozpoznawalnych miejsc w Moskwie, głównie ze względu na wojskowe parady w Dzień Zwycięstwa, obchodzony w Rosji 9 maja, a także korespondencje polskich dziennikarzy z Soborem Wasyla Błogosławionego w tle. Jest to miejsce symboliczne o nie mniej symbolicznej nazwie, „czerwoność” placu idealnie wpisuje się bowiem w ostatnie stulecie historii Rosji (później Związku Radzieckiego). Była Armia Czerwona, czerwony terror, czerwona gwiazda, Czerwony sztandar, czerwoni komisarze, więc Plac Czerwony do tego zestawu pasuje idealnie. 

Kolor czerwony (obok róży) jest w polityce symbolem socjalizmu. To barwa krwi, rewolucji, wyraża namiętność, energię, przykuwa wzrok i drażni, pobudza do działania. Jednak w nazwie historycznego placu Moskwy – Krasnaja płoszczad’, wcale nie chodzi o kolor. Etymologia tej nazwy jest zupełnie inna, a tłumaczenie na większość języków świata po prostu nieprawidłowe.

Początkowo moskiewski Plac Czerwony znajdował się w obrębie Kremla i służył jako główny targ stolicy. Wychodziło na niego frontowe reprezentacyjne skrzydło pałacu carskiego, po rosyjsku zwane krasnym, czyli  paradnym – stąd też wzięła się nazwa samego placu, oznaczająca po prostu piękny. Po pożarze w Kitaj-Gorodzie (dzielnica Moskwy) w 1493 roku, na mocy ukazu cara Iwana III targ został przeniesiony poza mury Kremla, w pustą przestrzeń, która pozostała na miejscu spalonych budynków. Nazwa została na jakiś czas zapomniana. Od 1552 roku plac nazywano Troickim od Świątyni Trójcy Świętej, która później ustąpiła miejsca Soborowi pod wezwaniem Opieki Świętej Bogarodzicy.

Kramy na targu często płonęły, dlatego okoliczni mieszkańcy mówili na plac po prostu „Pożar”. Ów „Pożar” zaczęto określać mianem Krasnaja płoszczad’ po raz pierwszy w połowie wieku XVII, kiedy wokół placu zaczęto stawiać bogato zdobione, piękne budowle, zwłaszcza Sobór Kazańskiej Ikony Matki Bożej. Wówczas potocznie miejsce to nazywano też Placem Targowym. Dzisiejsza nazwa zakorzeniła się na dobre dopiero w wieku XIX. I chociaż odnosiła się do piękna, w oficjalnym tłumaczeniach zaczął się pojawiać kolor czerwony, który wtedy nie miał jeszcze żadnego mocnego uzasadnienia.

Plac Czerwony, zamiast Pięknego pojawia się nie tylko w języku polskim. Jest to tłumaczenie bardzo popularne:

angielski - Red Square
białoruski - Чырвоная плошча
bułgarski - Червен площад
chorwacki - Crveni trg
czeski - Rudé náměstí
esperanto - Ruĝa Placo
francuski - Place Rouge
hiszpański - Plaza Roja
macedoński - Црвен плоштад
niemiecki - Roter Platz
porugalski - Praça Vermelha
serbski - Црвени трг
słowacki - Červené námestie
ukraiński - Красна площа
węgierski - Vörös tér
włoski - Piazza Rossa

Wygląda na to, że najbardziej znany plac Moskwy ze swoją "czerwonością" będzie musiał się pogodzić. Oprócz skojarzeń z komunizmem i Armią Czerwoną nazwę placu niektórzy tłumaczą faktem, że w tym miejscu przelano krew wielu istnień ludzkich, stąd właśnie owa czerwień, jednak wersja ta nie jest prawidłowa. 

sobota, 5 października 2013

(Nie)dawno temu w Łokciu

Nie wiem, jak to się dzieje, ale w Czechach zawsze przydarzają mi się takie sytuacje, które nigdy nie miałyby miejsca w Polsce. Oczywiście w sensie pozytywnym. Jest w tym kraju i jego mieszkańcach coś takiego, co ciągle mnie zadziwia, nieważne, ile razy bym tam nie była, Czechy zawsze potrafią mnie zaskoczyć i zauroczyć.

Mariusz Szczygieł pisał, że każdy spotyka na swej drodze takiego Czecha, a którego zasługuje. Nie wiem, czym sobie zasłużyłam na moich Czechów, ale jestem z nich bardzo zadowolona. Są uprzejmi, gościnni, częstują ciastkiem, piwem, pokazują, jakim autobusem dojechać na drugi koniec Pragi, tłumaczą, gdzie w sobotę kupić lekarstwo na zatoki, itd.

W tym momencie wstęp robi się już trochę przydługi, więc powinien pojawić się bohater. Dzisiaj będzie to Jirka z hostelu Lazy River w Łokciu (chodzi o Loket, małą miejscowość niedaleko Karlowych Warów, położoną malowniczo w zakolu rzeki Ochrzy). Czym sobie Jirka zasłużył na te wszystkie pochwały? To może zacznijmy od początku. 



Do Łokcia trafiamy przypadkiem, głównie dlatego, że wybieramy się do Karlowych Warów, a tam nie ma tanich noclegów z odpowiednim klimatem, więc znajdujemy bardzo przyjemny hostel w miejscowości oddalonej o kilka kilometrów od słynnego uzdrowiska. Tak się dobrze składa, że w Łokciu znajduje się XII-wieczny zamek z muzeum maszyn tortur, co staje się dodatkowym pretekstem, by to miejsce odwiedzić. Trafiamy tam w piątek w południe. Nasz hostel, położony w odległości jakichś 100 metrów od zamku, z zewnątrz prezentuje się całkiem nieźle. Szkoda tylko, że jest zamknięty na 4 spusty. Niezrażeni chwytamy za telefon i dzwonimy pod numer podany na przyklejonej do drzwi kartce papieru, na której nagryzmolone jest: wrócę o 19.00. Dziwną mieszaniną angielskiego, polskiego i czeskiego udaje nam się dogadać z właścicielem, który po chwili zjawia się na miejscu i otwiera nam drzwi.

W środku hostel wygląda jeszcze lepiej, wszystko jest czyste, zadbane, proste i przytulne. Właściciel, Jirka, jak nam się przedstawił, mówi, że możemy rozpakować się gdzie tylko chcemy, bo oprócz nas nie ma i nie będzie tu w najbliższym czasie żywej duszy. Jest trochę zdezorientowany, tłumaczy, gdzie co jest, a potem daje nam karteczki, na których mamy zapisać swoje dane i zostawić potem na kuchennym stole. Widać, że się spieszy, ale włącza dla nad ogrzewanie i ciepłą wodę. Pyta na odchodnym, jak długo zostajemy. Nie bardzo też wie, ile powinniśmy mu zapłacić i nie wydaje się być tym jakoś szczególnie przejęty. W końcu dajemy mu sumę, na którą umawialiśmy się mailowo. Uśmiechnięty Jirka zostawia nam klucze od budynku i skromnie prosi, żebyśmy zamykały za sobą drzwi wejściowe, jeżeli będziemy wychodzić, po czym wsiada do auta i odjeżdża. Do końca naszego pobytu będziemy się z nim kontaktować za pomocą polsko-czesko-angielskich liścików, zostawianych w korytarzu, a wyjeżdżając zostawimy klucze od hostelu w skrzynce na listy. 










Loket ponownie zaskakuje nas już kwadrans później, kiedy przy wejściu na zamek okazuje się, że możemy pozwiedzać za darmo. Do dziś nie wiem, dlaczego, bo nie znałam wtedy czeskiego na tyle, żeby zorientować się, co Panią z Kasy skłoniło do takiego gestu. Zamek w Łokciu to miejsce bardzo klimatyczne, na pewno spodoba się mediewistom-amatorom i fanom literatury fantasy, ale nie tylko. Nam też przypadł do gustu, a ekspozycje przedstawiające narzędzia tortur i ich praktyczne zastosowanie przywiodły na myśl powieść Pavla Kohouta „Kacica”. Samo miasteczko również jest bardzo urocze. Choć to miejscowość niewielka, cała usiana jest zabytkami, a spacery po jej uliczkach, a także po otaczających rzekę leśnych ścieżkach zaostrzają apetyt przed wieczorną porcją złotego chmielowego trunku. Co ciekawe, Łokieć można bez problemu obejść dookoła zarówno od wewnątrz, jak i po zewnętrznej stronie okalającej go rzeki, która niemal całkowicie odcina ten kawałek ziemi od „stałego lądu”.










Kolejna niespodzianka czeka na nas w miejscowym barze „U Karola IV”, dokąd wybieramy się na wieczorne piwo. Wchodzimy do środka, siadamy przy stoliku i po chwili staje nad nami właściciel lokalu, pytając, dlaczego nie przyszliśmy się najpierw z nim przywitać, jesteśmy obrażeni, czy co? Nieco zmieszani tłumaczymy, że jesteśmy z Polski. Po tej informacji dochodzi do wyliczenia ciągu skojarzeń, które skupiają się wokół słowa „solidarność” i właściciel rusza za bar, żeby osobiście przynieść nam piwo. Oglądamy razem z Czechami jakiś mecz. Nikt nie zwraca na nas specjalnej uwagi, chociaż pod względem profilu demograficznego znacznie odbiegamy od 50-letnich panów sączących czeskie piwo. I czujemy się jak w domu, zresztą jak zawsze w Czechach, bo jest w tym kraju coś takiego, co przyciąga jak magnes. 








poniedziałek, 30 września 2013

Filmowa podróż przez historię Czechosłowacji

W tym roku zarówno Polacy, jak i Czesi na kandydatów do Oscara w kategorii „najlepszy film nieanglojęzyczny” zgłosili obrazy, które dotyczą ważnych wydarzeń w historii obu krajów. Polskim kandydatem jest Wałęsa Andrzeja Wajdy, Czesi z kolei wybrali kinową wersją Gorejącego krzewu Agnieszki Holland. Jeśli oba filmy uzyskają nominację, szykuje się starcie legendy Solidarności z czeskim studentem, Janem Palachem, który w akcie protestu przeciwko inwazji wojsk Układu Warszawskiego na Czechosłowację dokonał publicznego samospalenia na praskim Placu Wacława. Nie o tym, który film na większą szansę na zwycięstwo zamierzamy jednak pisać.

Gorejący krzew Holland dowiódł, że Czesi są, nie mniej niż Polacy, zainteresowani przeszłością swojego narodu. W Czechach kręci się dobre kino z historią w tle, więc pasjonaci dziejów Czechosłowacji na pewno znajdą coś dla siebie. Co warto podkreślić, w czeskich filmach na pierwszym planie stoją nie wydarzenia historyczne, a raczej los jednostki w nie zaplątanej.  Nie ma co liczyć na filmy w stylu rosyjskich Spalonych słońcem 2 czy polskiej Bitwy warszawskiej, starających się naśladować hollywoodzikie produkcje tego typu. Czesi nie stawiają na patos i widowiskowość, ale na wnikliwy obraz dramatu jednostki, okraszony szczyptą dobrego humoru – wszak to śmiejące się bestie i swój los znoszą tak dobrze tylko dzięki temu, że mają do siebie bardzo dużo dystansu.


Kinową podróż przez czeską historię zaczynamy od dwudziestolecia międzywojennego i Palacza zwłok (Spalovač mrtvol) w reżyserii Juraja Herza z 1969 roku. To ekranizacja kultowej powieści Ladislava Fuksa, która opowiada o pracowniku praskiego krematorium, opanowanego ideą czystości rasowej. Makabryczna historia przedstawiona jest na tle nasilających się w latach 30. wśród ludności pochodzenia niemieckiego nastrojów nacjonalistycznych i fascynacji nazizmem.

Kolejnym przystankiem w tej filmowej podróży jest II wojna światowa. Chociaż wojenna zawierucha ominęła utworzony wiosną 1939 roku i uzależniony od III Rzeszy Protektorat Czech i Moraw, materiałów na filmy nie brakowało. Chyba najsłynniejszym obrazem z wojną w tle są Pociągi pod specjalnym nadzorem (Ostře sledované vlaky, 1966), kultowa produkcja czeskiej Nowej Fali i laureat Oscara dla najlepszego filmu nieanglojęzycznego. Reżyser Jiří Menzel na podstawie książki Bohumila Hrabala rysuje obraz młodego chłopaka, który zmaga się z problemami dorastania. Wojna stoi tu na dalszym planie, jednak w punkcie kulminacyjnym brutalnie wkracza w życie bohatera.

Czechów nie ominął problem prześladowań ludności żydowskiej i niemieckiej okupacji. O małżeństwie ukrywającym młodego Żyda opowiada film Jana Hřebejka Musimy sobie pomagać (Musíme si pomáhat) z 2000 roku. W tej czarnej komedii heroizm miesza się z tchórzostwem, a pozorni kolaboranci są w rzeczywistości bohaterami. Jak to w czeskim kinie bywa, nie można jednoznacznie ocenić postaw bohaterów. Świat przedstawiony w filmie, jak życie, nie jest czarno-biały.

Wszystkie odcienie szarości codzienności wojennej uchwycił też Marek Najbrt w Protektorze (Protektor, 2009). O tym filmie już kiedyś pisaliśmy na Przystanku Praga. Młoda obiecująca aktorka zmuszona jest zakończyć swoją karierę ze względu na żydowskie pochodzenie, kiedy na tereny Czech wkraczają niemieckie wojska. Jej mąż, by ją ratować, zostaje głosem podporządkowanego Niemcom Radia Czechosłowackiego. Szybko okazuje się, że bohaterstwo od zdrady dzieli jeden krok, a miłość w czasach wojny bywa bardzo trudna. W całą historię zostaje również wpleciony wątek zamachu na Reinharda Heydricha, czyli tytułowego protektora – najbardziej znana akcja czeskiego ruchu oporu w czasie II wojny światowej.

Zamach z 1942 roku, choć nie do końca udany (Heydricha nie udało się zastrzelić, zmarł jednak kilka dni później wskutek zakażenia krwi), pociągnął za sobą falę represji, które dotknęły ludność cywilną. W akcie odwetu naziści dokonali masowego ludobójstwa we wsi Lidice. Rozstrzelano wówczas ponad 170 mężczyzn powyżej 15 roku życia, kobiety zesłano do obozu Ravensbruck, zaś większość dzieci zostało zagazowanych lub przeznaczonych na zniemczenie. Wszystkie budynki w Lidicach spalono a wioskę zrównano z ziemią, odwracając nawet bieg pobliskiego strumienia, aby nie zostało po tym miejscu żadnego śladu. W 2011 roku film poświęcony tym wydarzeniom nakręcił Petr Nikolaev.


Wątek czeskiego podziemia pojawia się, obok historii miłosnej, w Żelarach Ondřeja Trojana (2003). Grana przez Annę Geislerovą Eliška jest pielęgniarką działającą w ruchu oporu. Gdy naziści zacieśniają obławę na konspiratorów, musi ukryć się z dala od miasta u prostego chłopa Jozy. Oczywiście, bohaterowie zakochują się w sobie, ale brak tutaj cukierkowego amerykańskiego happy endu po przezwyciężeniu miliona nieprawdopodobnych przeciwności losu. To prosta i ujmująca historia, zrealizowana na podstawie książki Květy Legátovej. 

O czeskim ruchu oporu opowiada też telewizyjna produkcja Operacja Silver A z 2007 roku w reżyserii Jiřígo Stracha. 

Warto także wspomnieć o czeskim Pearl Harbor, czyli dramacie Jana Svěráka Ciemnoniebieski świat (Tmavomodrý svět, 2001), opowiadającym o czeskich pilotach walczących w brytyjskich siłach powietrznych.  Jak na historię z wojną w tle nie brakuje w filmie takich wątków jak miłość i braterstwo broni. 

Na tym zakończymy pierwszą część opowieści o czeskiej historii na srebrnym ekranie, część druga i ostatnia już wkrótce. 

***

Palacz zwłok - fragment filmu:



Pociągi pod specjalnym nadzorem - słynna scena z pieczątką:

Protektor - zwiastun:

Lidice  zwiastun:

Żelary - zwiastun:

Ciemnoniebieski świat - zwiastun: