piątek, 25 września 2015

Czego NIE trzeba się bać w Uzbekistanie - zapiski z podróży (cz. 1)

Kiedy mówiłam komuś „niewtajemniczonemu”, że wybieram się do Uzbekistanu, reakcja bardzo często sprowadzała się do pytania: „A nie boisz się tam jechać?”. Na początku reagowałam delikatnym rozbawieniem i tłumaczyłam, że nie ma się czego bać. Na twarzy mojego rozmówcy nadal jednak rysowało się niedowierzanie. Jego spojrzenie mówiło: „Po cholerę chcesz jechać w ten trzeci świat, przecież tam nie ma niczego ciekawego”.

Co innego, gdy miałam do czynienia z ludźmi, którzy na podobnych podróżach zdarli sobie buty i zamiast po Polach Elizejskich woleli spacerować po Alei Rustawelego. Oni to rozumieli. Pewnie chętnie by się przyłączyli, ale w tym roku w planach mieli Pamir, Bajkał, Azerbejdżan...

Samarkanda - najbardziej "turystyczne" miasto Uzbekistanu.

Tyle, że takich ludzi było bardzo mało. Mało było też podróżników/turystów, których spotkaliśmy podczas dwutygodniowego pobytu w Uzbekistanie. Spacerując wokół zdobionych niebieską ceramiczną płytką przepięknych medres i minaretów, sącząc herbatę w małych klimatycznych czajchanach czy z zawrotną prędkością przemierzając dżipami dno dawnego Morza Aralskiego zastanawialiśmy się, dlaczego do tej pory tak mało ludzi odkryło ten kraj.

Powody są dwa (a właściwie jeden) - wiele osób nic o Uzbekistanie nie wie, a przez to trochę obawia się podróżować w to miejsce. Niesłusznie. Uzbekistanu bać się nie trzeba, chociaż warto przygotować się psychicznie na spotkanie z zupełnie inną rzeczywistością społeczno-polityczną. :)

Czego NIE trzeba się bać w Uzbekistanie


Fundamentalizm islamski i terroryzm – Uzbekistan to nie Afganistan i mimo, że graniczy z tym krajem, a większość Uzbeków to wyznawcy islamu, władza państwowa ma charakter świecki i skutecznie zwalcza wpływy fundamentalistycznych ruchów religijnych. Prawnie zabronione jest np. wygłaszane przez muezina z minaretu wezwania do modlitwy. Sami Uzbecy do kwestii religii podchodzą dosyć liberalnie. Kobieta może w tym kraju czuć się bezpiecznie, nawet podróżując w pojedynkę (moim zdaniem zawsze jednak warto znaleźć sobie chociaż jednego paputczika). Jeśli chodzi o terroryzm, Uzbekistan jest o wiele bezpieczniejszy niż Turcja czy Egipt, gdzie co roku ściągają miliony turystów.

Minaret Kaljan, Buchara.
Dyktatura, biurokracja, formalności – Od 1991 roku w Uzbekistanie niepodzielnie rządzi prezydent Islom Karimov. Demokracja i prawa człowieka to w tym kraju pojęcia martwe. Uzbecy o władzy i polityce rozmawiają niechętnie i nigdy publicznie nie wygłaszają krytycznych opinii. Długotrwała i dosyć kosztowna procedura wizowa (70 dolarów za wizę 15-dniową + 40 dolarów za voucher turystyczny), obowiązek meldunkowy i duża liczba milicjantów, których zadaniem jest kontrola wszystkiego i wszystkich może zniechęcać do odwiedzenia tego kraju.

Niesłusznie, bo z roku na rok sytuacja (przynajmniej z punktu widzenia turystów) poprawia się. Nie ma się co oszukiwać – kontrole nadal zdarzają się na każdym kroku (w metrze, w muzeach, przy drogach), ale milicjanci nie wydają się jakoś szczególnie przykładać do swojej pracy. Z zaciekawieniem przeglądają zagraniczny paszport, pytają, jak się nam podoba w Uzbekistanie, czasem zajrzą do plecaka i przejrzą zdjęcia w przewodniku. Do turystów odnoszą się raczej obojętnie. Jeśli tylko nie robimy zdjęć obiektom strategicznym (np. Amu-Darii na granicy uzbecko-afgańskiej czy wnętrzom stacji metra), nie mamy się czego obawiać.

Konspiracyjne, robione z ukrycia zdjęcie taszkienckiego metra.
Uzbekistan słynie z bardzo restrykcyjnego obowiązku meldunkowego. Każdy nocleg spędzony w tym kraju musi być udokumentowany rejestracją w hotelu lub biletem kolejowym (dla osób podróżujących rowerami sprawa jest nieco łatwiejsza – muszą meldować się w hotelach raz na 3-4 dni). Tyle tylko, że nikt małych karteczek z meldunkiem powciskanych we wszystkie zakamarki paszportu nie sprawdza. Tak przynajmniej było w naszym przypadku. No ale trzeba je kolekcjonować i na wszelki wypadek zawsze trzymać przy sobie.

Karteczki z meldunkami i bilety kolejowe, które kolekcjonowaliśmy przez całą podróż.
Kradzieże i łapówki – Niewyobrażalna liczba ubranych w zielone mundury milicjantów patrolujących ulice uzbeckich miast w połączeniu z surowym prawem sprawia, że osoby podróżujące po kraju mogą czuć się całkiem bezpiecznie (pod tym względem Uzbekistan bije na głowę Europę). Nocą jedynym zagrożeniem dla turystów są otwarte studzienki kanalizacyjne, głębokie na pół metra rynsztoki i wielkie dziury w chodniku.  Milicjanci łapówek na turystach nie wymuszają (piszę to na podstawie własnego doświadczenia), chociaż niektórzy lubią sobie dorobić na boku. Dotyczy to funkcjonariuszy, ochraniających najważniejsze zabytki, którzy mogą zaproponować Wam „sprzedaż” biletu wstępu z pominięciem oficjalnej kasy (po cenie identycznej, co oficjalna).

Głębokie rynsztoki, wysokie krawężniki i otwarte studzienki kanalizacyjne to największe niebezpieczeństwo uzbeckich miast.
Higiena i warunki sanitarne – Z tym w Uzbekistanie jest średnio. Co prawda kuchnie w czajchanach (uzbeckich kawiarniach, gdzie można nie tylko wypić herbatę, ale też zjeść obiad) nie spełniają zbyt wielu norm sanitarnych, podobnie jak stoiska z mięsem (u rzeźnika można np. nie tylko kupić kawał wołowiny, ale też wymienić dolary po czarnorynkowym kursie), a w publicznych toaletach często brakuje mydła (albo leży w nich jakieś smutne mydło w kostce, które w ogóle się nie pieni, za to świetnie roznosi bakterie), jednak jedzenie zwykle jest świeże i smaczne. Aby uniknąć problemów wystarczy przestrzegać elementarnych zasad, np. unikać opustoszałych lokali i jeść tam, gdzie jest dużo miejscowych. Duży ruch to gwarancja, że serwowane dania będą świeże. Warto nosić ze sobą mokre chusteczki, mydło i żel antybakteryjny, bo nie zawsze jest okazja umyć ręce przed jedzeniem. 

Stoisko z mięsem na bazarze w Chiwie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz