piątek, 17 grudnia 2010

Sianko pod obrusem i krew na rękach

Wszyscy, którym z zeszłym tygodniu nie udało się wziąć udziału w maratonie pisania listów organizowanym przez Amnesty International, nadal mają okazję, żeby przy pomocy kartki i długopisu zdziałać wiele dobrego. Mogą bowiem napisać list w obronie... karpia. 

Tak jak w latach ubiegłych, również w tym roku czeska Svoboda Zvirat, słowacka Priatelia Zvierat oraz polska Fundacja Viva! zawiązały Koalicję na rzecz bezkrwawych Świąt, rozpoczynając kolejną edycję akcji Krwawe Święta. Kampania ma na celu ukrócenie cierpień zadawanych milionom karpi, które lądują na naszych stołach podczas wieczerzy wigilijnej. 

Święta Bożego Narodzenia to czas, którego wszyscy nie możemy się doczekać: pełen radości i spokoju, czas spędzany wspólnie z rodziną. Trudno więc uwierzyć w to, że Święta nazywane czasem współczucia i dobra, są tak naprawdę wypełnione bólem, strachem, walką - oraz coraz częściej brutalną i bolesną śmiercią. Nie wierzysz? Poświęć trochę swojego czasu i poznaj świąteczny paradoks.
Jak można włączyć się do działania? Można, jak już wspomniałam, napisać list w obronie traktowanych w bestialski sposób karpi i wysłać go np. do kierownika pobliskiego supermarketu. Można też podpisać petycję, zorganizować happening i zgłaszać przypadki wszelkiego rodzaju nadużyć. I najważniejsze: można „podać dalej”, przekonując innych, że jedzenie karpi w Wigilię, mimo iż przemawia za tym kilkusetletnia tradycja, jest z gruntu złe i należy natychmiast zaprzestać tego procederu.
Cokolwiek sobie pomyślisz - słowa mają znaczenie oraz siłę sprawczą. Powiedz znajomym o tym, co wiesz o sytuacji karpi w czasie Świąt. Zachęć ich do zaprzestania masakry przy pomocy naszych materiałów. Przekonaj ich, aby nie kupowali ryb na Święta i stołowali się w ich prawdziwym duchu.
No dobrze, wszystko to bardzo szlachetne. Tylko pytanie, czy taka akcja może coś zmienić, biorąc pod uwagę, iż Polacy (Czesi i Słowacy zapewne także) są narodem karpiożerców i nie wyobrażają sobie świątecznego stołu bez rybki (smażonej, w galarecie, w occie, po grecku lub po japońsku). Aby tradycji stało się zadość, rybka ta musi najpierw swoje „odpływać” w wannie, żeby mogła potem zostać zgładzona przez pana domu (albo, w przypadku co wrażliwszych osobników, jego małżonkę). Problem ten wydaje się nie do przebrnięcia. No chyba, że zastąpimy świąteczną rybkę paluszkami rybnymi (niekoniecznie Kapitana Igloo, jak podpowiadają mi skojarzenia z okresu dzieciństwa). Wszak wiadomo, że paluszki tak się mają do ryby, jak parówki do mięsa.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz